Czasami zajmuję się nieco poważniejszymi inwestycjami niż za tysiąc czy dwa tysiące złotych i w przypadku nieruchomości zastanawiam się czy jednak rząd nie wprowadzi podatku katastralnego (temat wraca od lat)?
Przemawia za nim następująca logika - problemy z dopięciem budżetu powodują, że Warszawa tnie wydatki samorządów spychając na nie obowiązek zapchania dziur dodatkowymi wpływami. W tej sytuacji dla władz idealnym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie nowego podatku katastralnego, z którego przychody zasilałyby lokalne samorządy. Na razie panuje w tej kwestii przedwyborcza cisza i żadna partia nie będzie się do jesieni na ten temat wypowiadała dbając o stabilność słupków w sondażach.
Pojawia się tylko pytanie jaka to będzie stawka?
Mówi się o zakresie 0,1-1% wartości nieruchomości rocznie, z licznymi ulgami - na przykład nasze pierwsze mieszkanie może dostać zniżkę i będziemy płacili powiedzmy 300-500 zł rocznie, ale za drugie już dużo więcej.
Obojętnie co wymyślą politycy - problemy budżetu wydają się nieuchronnie prowadzić do tego podatku, co powinno ostudzić ceny.
Z tego powodu nadal nie uważam, żeby generalnie w tej chwili nieruchomości w Polsce były świetnym pomysłem inwestycyjnym (z wyjątkami rzecz jasna). Tym bardziej, że ceny mieszkań wciąż sztucznie podbija program "Rodzina Dewelopera i Bankiera".
W efekcie moje zakupy na tym rynku w tym roku będą dość symboliczne i naprawdę wyselekcjonowane (hint- ziemia rolna w perspektywicznym miejscu).