niedziela, 24 stycznia 2010

Inflacja czy deflacja?

Szczerze mówiąc mam pewien problem z inflacją.

Według GUS, w 2009 roku wyniosła ona 3,5%, czyli - doliczając podatek Belki, aby ją pokonać wystarczyło zarobić powyżej 4,3% brutto, co nie było tak naprawdę wielkim wyzwaniem skoro w styczniu ubiegłego roku dobre lokaty dawały nawet ponad 9% brutto. Inną kwestią jest panujący wtedy strach na rynkach finansowych.

Jeszcze inna sprawa to nasza prywatna inflacja i okazała się najwyższa w przypadku lubiących sobie wypić coś mocniejszego palaczy dużo jeżdżących samochodem (tak wychodzi z oficjalnych danych).

Na ten rok szacuje się jej spadek do jakichś 2,5-2,8%. A co w takim razie z obawami o hiperinflację?

Impuls do wzrostu inflacji miał być zewnętrzny i nie wynikać ze wzrostu popytu konsumpcyjnego, tylko rzeki pieniądza, która zalała świat ratowany przez szalonych drukarzy z banków centralnych (recepta na kryzys Bena Helikoptera). U nas może i rząd chciałby postąpić podobnie, ale go zwyczajnie nie stać – i bez tego dziura budżetowa urosła do rekordowych rozmiarów.

Tymczasem nie stało się tak jak planowały banki centralne (przynajmniej w wersji oficjalnej). Praktycznie uratowano duże banki – także przez zmianę w zasadach księgowych (nie wiem jak w USA mogą teraz rzetelnie zbadać ich bilanse, skoro można sobie wpisać do nich wartości wyssane z palca), wzmocniono ich bazę kapitałową i pozwolono na jeszcze większy hazard niż poprzednio, czego skutkiem okazała się zaskakująco wysoka fala wzrostowa (przynajmniej dla mnie) na giełdach i rynkach surowcowych.

Czy ktoś wierzy w to, że fundamentalny popyt na miedź rośnie wraz ze zwiększającymi się jej zapasami? Czy ktoś wierzy, że bank PKO BP zarobi w tym roku tyle, ile w szczycie hossy, kiedy taśmowo udzielał kredytów hipotecznych ogarniętym szaleństwem fanom dziur w ziemi?

Ja tu widzę jedynie czystą spekulację prowadzoną przez wielkie banki inwestycyjne, które robią sobie takie kpiny z naszego straganu jak ostatnio publikując ni z gruszki, ni z pietruszki wycenę akcji PKO BP 49 zł z rekomendacją „kupuj”, a potem ciągnąc kursem tych akcji WIG20 na 2500 pkt.

Oczywiście, że na rynkach nie zajmujemy się etyką i filozofią, tylko zarabianiem pieniędzy w dozwolony przez prawo sposób, więc lepiej płynąć na fali z oszustami niż pod prąd ze szlachetnymi.

Tym razem widzę jednak pewną zmianę jakościową.

Zapowiedź reform systemu finansowego wygłoszona przez Obamę spowodowała gwałtowną przecenę na giełdach i S&P 500 szybko zjechał z 1150 do 1090 pkt od razu testując istotne wsparcia techniczne (wykresy tutaj). Nieważne czy to tylko tania propaganda, czy zapowiedź zmian na miarę powrotu do systemu w rodzaju aktu Glass Steagalla. Według mnie ten krok bardzo ostudzi nastroje na giełdach i zamieni się w sygnał techniczny sprzedaży po wyjściu WIG20 dołem z klina i zejściu poniżej 2315 pkt (na futures 2340).Na razie jednak takich sygnałów nie ma, więc wciąż można się łudzić, że jednak uda się jeszcze dociągnąć do tych 2600 pkt (50% bessy) na WIG20, w co osobiście nie bardzo wierzę.

Sygnał sprzedaży niesie dla mnie znacznie większe implikacje. Uważam, że potwierdzi scenariusz deflacyjny spowodowany masową przeceną wszystkich aktywów, także surowców. Wtedy odkurzyłbym Prechtera i może niekoniecznie jego wizje z dołkami poniżej tych sprzed roku, choć w sumie dlaczego nie? W końcu nikt w to teraz nie wierzy i strach zniknął. Mówi się tylko o ewentualnej korekcie.



Obraz słaby, ale dźwięk OK.

Prechter na ten rok poleca przeciętnemu człowiekowi czekanie na gotówce na niższe ceny na giełdach i raczej omijanie obligacji (wiadomo -wspomniane wyżej PIGS czy niektóre miasta).

Agresywniejsi powinni myśleć o grze na przecenę na giełdach oraz umacnianie się dolara (co u nas oznacza osłabienie złotego).

Innymi słowy dużo gotówki na lokatach i rachunkach oszczędnościowych + część portfela w walutach w portfelu APP Funds pokrywa sie z jego wizją.

Nie zgadza się tylko pozycja złoto, które Prechter widzi dużo niżej niż dziś, ale tu nie widzę akurat powodów do zmiany nastawienia, ponieważ trzymam je jako ubezpieczenie.

Przy niskim popycie i spadających cenach surowców inflacja musi spadać. U nas głównym zagrożeniem w przypadku zawirowań byłoby szybkie osłabienie się złotego, ale pewnie wtedy na przykład byłoby tak, że cena ropy naftowej leciałaby w dół, a dolar w górę (idealne środowisko dla RCSCRAOPEN), czyli jakoś to mogłoby się nawzajem równoważyć.

Dopiero potem widziałbym start inflacji, być może wywołany przez jakąś bombę z wybuchającym długiem krajów PIGS czy inne tego typu zjawisko. Tak w ogóle erozja strefy euro wcale nie oznacza, że złoty się umocni –proste uzasadnienie: Niemcy są naszym głównym partnerem gospodarczym i ich kłopoty są jak najbardziej nasze.

Z tego powodu przez najbliższe pół roku nadal większość gotówki będę trzymał na lokatach i kontach oszczędnościowych. Zwracam uwagę, że zarówno Meritum Bank jak i Polbank pogorszyły warunki, więc można podejrzewać, że w lutym w końcu Open Finance jednak jakieś ułamki procent może obciąć. Na razie widzę te 5,98% netto rocznie na lokacie optymalnej jako niezłą poduszkę antyinflacyjną i wszystko wskazuje, że da ona nam realnie 3% przez kolejny rok, o ile inflacja faktycznie wyniesie tyle ile się prognozuje.

Według mnie przez pierwsze półrocze lokata spokojnie pokona inflację w zakładany sposób, a potem zobaczymy.

Wyraźnych sygnałów sprzedaży jeszcze nie otrzymaliśmy, więc dopiero po nich wspierałbym się Prechterem i oczekiwał wyraźnie słabszego złotego – może 4,6-4,8 za euro jak w wersji Sławomira Dębowskiego (polecam jego analizy fanom Elliotta)?

Podsumowując, podejrzewam, że prawdopodobnie zobaczymy jeszcze jakieś zjawiska deflacyjne, trudno określić jak głębokie i dopiero po tej przecenie zamieniałbym gotówkę na trwalsze aktywa, w tym akcje i z tego powodu nie planuje poważniejszych zakupów akcji przez najbliższe miesiące (jakieś drobne dobiorę przy ewentualnych głębszych spadkach).