Od wczoraj bank PKO BP znalazł się w centrum uwagi inwestorów. Podano nam pozornie sprzeczne i zadziwiające informacje, że bank wypłaci dywidendę i równocześnie szykuje potężną emisję nowych akcji (coś w stylu Lubawy w hossie).
Wyjaśnienie jest przecież banalnie proste, czyli gorączkowe łatanie dziury budżetowej przez rząd.
Wypłata dywidendy w wysokości 2,88 zł za akcję oznacza, że po pierwsze Skarb Państwa dostanie bezpośrednio 2,88 zł x 512 435 409 (tyle akcji ma SP), czyli niemal 1,5 mld złotych. Dodatkowo nie zapominajmy o podatku od reszty czyli 0,19 x 2,88 x 487 564
591, czyli kolejne blisko 270 mln, razem mamy ponad 1,7 mld złotych.
Rząd zachowuje się jakby nie miał zupełnie orientacji w sytuacji na świecie i na rynkach finansowych. Przecież bankom brakuje kapitałów i nie chcą prowadzić akcji kredytowej. Niby z czego ma ją teraz prowadzić największy bank detaliczny? To wygląda jak pewnego rodzaju dywersja i zaszokowała również KNF i NBP.
W takim razie podobne kroki mogą wykonać banki zagraniczne.
Ciekawe co minister Rostowski powiedziałby, gdyby UniCredit wycisnął z Pekao SA dwa miliardy złotych z dywidendy, a potem przeprowadził emisję akcji w Polsce? Podniósłby się pewnie niezły raban.
Poza tym widać jaki stosunek mają nasze władze do inwestorów – prości dawcy kapitału.
Teraz kolejny zadziwiające posunięcie na PKOBP: rozwodnienie kapitału przez nową emisję – tu naprawdę komunikaty ze spółki wyglądają delikatnie mówiąc mało profesjonalnie. Bank najpierw podaje plan emisji do 650 mln akcji, a potem prezes nagle oświadcza, że jednak oferta ma być tylko za 5 mld zł, czyli jakieś 200 mln akcji. Po kiego diabła w takim razie projekt z 650 mln akcji?
Dla mnie to zupełnie absurdalna sytuacja.
Jak wyceniać takie akcje?
Bank PKO nagle stał się typowo spekulacyjną spółką, a nasz rząd strzelił sobie samobója.
Sytuacja po wyborach wygląda nieciekawie, bo ciężko znaleźć spółki, które miałyby ciągnąć WIG20 do góry.
Trudno mi ocenić dobrą cenę do kupna dla PKO. Może 21 zł, a może 15? Tego pewnie teraz nie wie nikt.