niedziela, 28 grudnia 2008

Ile potrzebuję pieniędzy, żeby rzucić pracę na etacie?

Czy zastanawialiście się kiedyś nad taką kwestią - ile potrzebujesz pieniędzy, aby rzucić pracę na etacie? Jeśli nie, warto spróbować, bo dzięki temu można przy okazji uporządkować swoje finanse osobiste. Zadanie jest dość skomplikowane, ponieważ każdą kalkulację należy wykonać indywidualnie i to zupełnie inaczej dla przykładowo dwudziestoletniego studenta czy czterdziestolatka z żoną, dwojgiem dzieci, spłaconym mieszkaniem i czteroletnim autem średniej klasy. W tym pierwszym przypadku trzeba przyjąć więcej szacunków, ponieważ życie takiego człowieka jest przecież jeszcze nieustabilizowane, a zmiana stanu cywilnego czy wspinanie się po szczeblach kariery wywracają wszystko do góry nogami. Poza tym młody zwykle ma przed sobą największą życiową inwestycję, czyli zakup mieszkania/domu. Zamiana na kolejne większe już nie jest aż takim skokiem w nieznane.

Trzeba wszystko dokładnie przemyśleć i zaczynamy od lewej strony bilansu, czyli wydatków.
Najlepiej sporządzić budżet roczny, bo przecież wydatki wahają się dość znacznie. Przykładowo wakacje czy ferie zimowe, ubezpieczenia, zmiana sprzętu AGD, RTV, mebli wreszcie auta. Wszystko trzeba uwzględnić.


Co do samochodu, amerykańscy eksperci od finansów osobistych zalecają zakup auta co najmniej dwuletniego, o ile nie macie majątku z wieloma zerami.

Zupełnie inaczej wygląda też struktura rozchodów mieszkańca dużej metropolii i małego miasteczka. Ten pierwszy wcale nie musi być rozrzutny, ale ze względu na większe odległości, a czasem przez zwykłe nagromadzenie pokus automatycznie wydaje więcej.

Warto usiąść na spokojnie i wszystko skalkulować, najlepiej w kilku wariantach, roboczo - minimalny, średni, high-life :)


Załóżmy, że przeciętne wydatki roczne wynoszą w naszym przypadku 60 000 zł rocznie/5 000 miesięcznie na gospodarstwo domowe (to raczej ten dolny wariant). Kolejna sprawa to nasz wiek. Sześćdziesięciolatek może sobie pozwolić na lekkie przejadanie kapitału, ale trzydziestolatek absolutnie nie (chyba, że planuje wykorkować na zawał po czterdziestce).

No i przede wszystkim musimy uwzględniać inflację. Dopiero to co zyskamy powyżej staje się rozporządzalną kasą. Powiedzmy, że inflacja wyniesie 4% w 2009 roku. Da się wycisnąć spokojnie 8% netto, czyli 4% nad inflację na zwykłej lokacie.

60 000/0,04= 1,5 mln zł

Oczywiście nie jest tak prosto, bo przecież wydatki mamy na bieżąco, a lokaty trwają jakiś czas, lecz przy pewnej gimnastyce umysłowej wychodzi, że rentier posiadający 1,5 mln w gotówce w przyszłym roku będzie bez trudu miał dostęp do 5000 zł miesięcznie. Dla mniej skromnych analogicznie 3 mln wystarczy do budżetu 10 000 zł bez wychodzenia z domu.

Czy już wiadomo skąd wziąłem te 3 mln w celu bloga? Na razie 26k nie wygląda zbyt imponująco, ale spokojnie, procent składany zacznie działać tak na dobre przy wyższej kwocie. 1 września 2007 roku było przecież równiutkie 0.

Co paradoksalne, start jest według mnie banalnie prosty, bo nie trzeba zupełnie koncentrować na poszukiwaniu zysków na giełdzie czy foreksie. Wystarczy pilnować finansów i dorzucać po parę setek miesięcznie wpłacając je na zwyczajne lokaty i konta lokacyjne. To samo obowiązuje nadal i mój portfel. Jeśli dorzucę w przyszłym roku w sumie 5000 zł to już mamy sporo ponad 30k, a gdybym stanął w oszczędzaniu musiałbym szukać 20% zysku, co nie jest wcale takie proste dla całego portfela.

Można też spojrzeć na sprawę z innego punktu widzenia, czyli strumieni pasywnych przychodów, które do nas płyną bez większego zaangażowania (zupełny brak naszej aktywności to mit, ale można poświęcać czemuś naprawdę niewiele czasu i generować ładny cashflow). Tu pewnie będzie łatwiej dojść do 5000 zł miesięcznie, ale z drugiej strony ciężko o stabilność przychodów, podobnie jest z inwestowaniem.

Jeszcze inną drogą jest rozwijanie własnego biznesu (to pochodna poprzedniego punktu) Z samych oszczędności bieżących nie będzie łatwo, ale ja próbuję udowadniać, że jednak i tak się da. Poza tym przy większej kwocie rośnie liczba możliwości (na przykład dochodzą nieruchomości).

Każdego zachęcam do podobnego ćwiczenia z obliczeniem własnego rocznego budżetu. Właściwie praca nie kończy się tu nigdy, ale nagroda jest jak najbardziej wymierna. Mamy w ten sposób już przynajmniej konkretny cel, do którego zdążamy. A to już jest znacznie lepsze niż enigmatyczne "chcę być bogaty".