wtorek, 15 kwietnia 2008

Lokata. Pewny zysk, ale słaba inwestycja.


Jeżeli ktoś zerknie na mój portfel, który łatwo obejrzeć z prawej strony menu, może pomyśleć, że jestem dziadkiem-emerytem.

Aż 70% stanowią lokaty i depozyty.

Jak się okazuje nie jestem wyjątkiem. Dzisiejsza "Rzeczpospolita" pisze, że w pierwszym kwartale 2008 depozyty Polaków wzrosły ponad pięć razy więcej niż rok temu (aż o 22 mld PLN).

Ludzie ulegli ułudzie atrakcyjnego oprocentowania nominalnego. Niestety lokata 6,5 % wygląda tylko ładnie na papierze. Kiedy odejmiemy podatek Belki oraz uwzględnimy inflację, realne oprocentowanie oscyluje koło 0 – według mnie nawet ujemne.


Mam tego świadomość.

Nie traktuję lokat jak prawdziwych inwestycji, tylko jako przechowalnię pieniędzy - zamiast skarpety.

Każdy powinien trzymać na nich choć część środków, ale na pewno nigdy się nie dorobi konkretnej kasy z samych odsetek.

Brak wiedzy czy kapitału (albo obu) mocno ogranicza wielu ludzi w poszukiwaniu alternatyw.

Obecne trudniejsze czasy na giełdzie warto wykorzystać na edukację oraz gromadzenie kapitału.

Może nie będzie zjazdu do 1800 na WIG20 ani krachu, ale gdyby on nastąpił, warto wtedy mieć cash, prawda?

A jeśli tak się nie stanie, zdam się na rynek i powolutku będzie sobie rósł mój fundusz indeksowy (przy pomocy certyfikatów UCW20AOPEN). Giełda nie jest już w hossie i utkwiła w męczącym trendzie horyzontalnym.

Taki czas nie sprzyja spekulantom. Większość szarpie się trwoniąc kapitał. Świetne dotąd systemy transakcyjne zaczynają tracić pieniądze.

Po prostu skończył się trend. Hossa pożegnała nas, a bessa jeszcze nie zagościła na dobre.

Oczywiście istnieją inne rynki z wyraźnymi trendami, ale niestety moje zasady prowadzenia inwestycji na razie nie pozwalają mi na wejście na nie (zbyt duża możliwa strata w pojedynczej transakcji).

Zatem nadal cierpliwie zbieram złotóweczki, aby w razie spadków mieć za co odbierać akcje z rąk zmęczonych i zrezygnowanych inwestorów.