Wiadomo, że propaguję na blogu filozofię, żeby wydawać mniej niż się zarabia, oszczędzać, inwestować i tak wkoło. Nie wygląda to zbyt ekscytująco, ale liczy się efekt, na który trzeba chwilę poczekać i już w trzecim roku istnienia bloga portfel dotarł od zera do niemal 50 000 zł bez większych wyrzeczeń z mojej strony.
Niektórzy ludzie mylą jednak oszczędzanie z dziadowaniem.
Na czym to polega?
Kupowanie najtańszego jedzenia wcale nie jest świadectwem naszej oszczędności, tylko czystej głupoty i braku troski o swoje zdrowie i najbliższych.
Zacytuję kawałek z dzisiejszej „Wyborczej”:
„Negocjacje ze sklepami są teraz krótkie. Ma być tanio. Nic innego się nie liczy. Ser ma kosztować 9 zł i ani złotówki więcej. Tyle że kilogram sera robi się z 11 litrów krowiego mleka. Musi więc kosztować minimum 15 zł”(…) Jak się robi ser za 9 zł? - Niektórzy producenci zamiast mleka dodają dużo tańsze tłuszcze roślinne. I mamy ser trochę podobny do sera."
Dlatego dziwią mnie zawsze dzikie tłumy w tych Biedronkach i innych Tesco kupujące jedzenie i napoje tak podłej jakości, że aż mi szkoda dzieci tych ludzi, które faszerują oni tym syfem.
Wcale nie oznacza to, że sam nic nie kupuję w dyskontach – odwrotnie, najpierw sprawdzam w nich czy nie da się kupić tego samego produktu co w innym sklepie za niższą cenę.
Wcześniej tez próbowałem eksperymentować z zakupami hurtowymi, teraz niestety nie mam na to za bardzo czasu, ale jestem pewien, że da się to wszystko zorganizować znacznie lepiej i zawsze wolę zjeść mniejszy kawałek dobrego mięsa niż ochłap jakieś taniej padliny niewiadomego pochodzenia.
Wiadomo, że czasy są trudne i wysokie bezrobocie sprawia, że tanie sklepy przeżywają teraz okres prawdziwych żniw, a jednak ciekawy jest też fenomen, że w badaniach ludzie nie chcą się przyznawać do oszczędzania i korzystania z dyskontów.
Mijają lata, a zakompleksiony Polak pozostaje tym samym gońcem granym przez Pręgowskiego, który dla fasonu zatrzymuje się taksówką przed ówcześnie luksusowym hotelem Victoria i pędzi biegiem do baru mlecznego: