W poprzedni poniedziałek WIG20 zaczynał sesję od poziomu 2744 pkt, a potem nawet przebił 2750 punktów. Dziś widzieliśmy w pewnym momencie zaledwie 2136 pkt, czyli była to (jest?) jazda w dół bez trzymanki na największych spółkach - w osiem sesji o ponad 20% pod wodę. Na poszczególnych akcjach straty są jeszcze bardziej bolesne i jeśli ktoś chce koniecznie gdzieś się teraz zakotwiczyć na obrazku, proponuję mu sprawdzenie dołków z lutego w 2010 roku, a w przypadku S&P 500 połowę bessy na 1121,44 pkt. Punkty dobre/złe jak każde inne do szukania ewentualnego dołka.
Oczywiście wygrani są posiadacze szortów i opcji put oraz grający przeciw złotemu, głównie na franku szwajcarskim, który już przeszedł barierę 4 złotych.
Jeżeli ktoś pojechał na urlop i nie ustawił stop lossów, może mieć najdroższe wczasy w życiu, czego nikomu nie życzę, ale zapewne znajdzie się parę takich zaszokowanych osób.
Od paru dni zbieram dość intensywnie akcje zarówno w portfelu blogowym (zaktualizowałem stan po lewej) jak i prywatnym, ponieważ uznałem, że wyceny mogą się w końcu komuś dużemu wydać na tyle atrakcyjne, że rozegra jakieś odbicie.
Może to być 2500, 2600, albo powrót do średniej 200 SMA. Ten ostatni wariant byłby bardzo przyjemny dla mnie, ale nie ma co się pocieszać, ponieważ równie dobrze jutro pojadą z nami w trzy godziny tak jak dziś - czasami ONI się zjawiają, czasem ONI to MY.
Teraz zaczyna się najtrudniejsza część planu, czyli powolne upłynnianie towaru (dokupię tylko rano 7 x PZU). Trudno powiedzieć czy się uda, ale wierzę w wariant w ubranie inwestorów w akcje i dopiero wtedy właściwą bessę, bo ta technicznie już jest tu i teraz, więc ostrożnie z zakupami długoterminowymi. Staranna selekcja i marudzenie są jak najbardziej wskazane.