Pamiętacie beztroskie lata kredytowe zakończone w wakacje dwa lata temu?
Wtedy każdy pośrednik finansowy i pracownik banku przekonywał, żeby kredyt hipoteczny koniecznie brać we frankach. CHF dzięki niskim stopom w Szwajcarii był lekiem na biedę Polaków i kosmiczne ceny mieszkań.
Tymczasem od zeszłej zimy frank jest be, a cacy jest złoty, ewentualnie euro.
Najłatwiej absurd sytuacji dostrzec na wykresie franka względem złotego.
Nawet jeśli uwzględnimy pewien spadek marż, to na pewno teraz mamy zdecydowanie korzystniejsze warunki niż przy kursie 2 zł za franka i cenie metra kwadratowego mieszkania/domu o 5-20% wyższej niż teraz.
Czy chcę przez to powiedzieć, że należy szybko brać kredyt w CHF i uciekać przed rekomendacją T(20% wkład własny, suma rat kredytów max. 50% dochodów)?
Niezupełnie.
Banki coraz bardziej zawężają ofertę i przerzucają się na euro, ale jeśli jednak masz taką możliwość, na pewno ryzykujesz znacznie mniej niż 2 lata temu.
Osobiście uważam, że istnieje spore ryzyko, że jednak rekiny z globalnych banków inwestycyjnych mogą znowu zagrać na panikę walutową w naszej części Europy i trend wzrostowy franka jest wciąż bardzo silny (motyw do rozegrania - nadmierne zadłuzenie gospodarstw domowych w walutach obcych -Węgry, Polska).
Jednak taki moment ewentualnego ataku (na przykład frank bije rekordy i dochodzi do powiedzmy 3,5 zł) będzie całkiem interesującym pomysłem do rozważenia zadłużenia się właśnie w CHF, o ile nie masz innego sposobu na sfinansowanie zakupu mieszkania.
Prywatnie wolałbym uzbierać samodzielnie/wyjechać za granicę i przez kilka lat dać się wykorzystywać jako tania siła robocza i nie brać żadnego kredytu, ale nie każdy ma takie chęci/możliwości.
Jednak szansę, że CHF wykona od 3,5 zł ruch o 75% w górę taki jak z 2 zł (oznaczałoby to kurs powyżej 6,1 zł!), oceniam na stosunkowo niską.
Musisz także wziąć pod uwagę, że stopy procentowe niższe nie będą, więc raty mogą znacząco wzrosnąć nawet przy niezmienionym kursie CHF/PLN.