Nie jestem żywym przykładem, że w internecie pisząc bloga da się zarabiać przyzwoite pieniądze. Z pewnością jest nim w Polsce autor bloga mediafun, a na świecie tacy ludzie jak np. piszący świetne teksty Steve Pavlina (tutaj wchodzą w grę już poważniejsze kwoty).
Szacuję, że na koniec kwietnia moje zarobki w necie wyniosą łącznie razem około 1000 PLN. Przez osiem miesięcy uzbierało się tyle co w miesiąc na poważnym stanowisku kasjera w renomowanej sieci Tesco czy Biedronka.
Z drugiej strony nikt mi nie wmówi, że piszę bloga dla pieniędzy.
Mimo wszystko postaram się podsumować kilka miesięcy doświadczeń prowadzenia bloga od strony finansowej.
Primo: wiadomo, że gdybym wykupił domenę i hosting z krótszą nazwą oraz poprosił o pomoc w zrobieniu bardziej profesjonalnej strony w wordpressie, wyniki byłyby od razu lepsze.
Mógłbym też bardziej przyłożyć się do pozycjonowania i marketingu.
Po pierwsze, liczy się oglądalność strony, po drugie, oglądalność i po trzecie, oglądalność.
Dla mnie niekoniecznie, bo gdyby mi jedynie na niej zależało pisałbym bloga dla nastolatek pod tytułem „Doda liże loda”, założył serwis społecznościowy
„nasza – cela” czy biznesowy „Sztywniaki i garniaki”.
Niestety te tematy mnie nie interesują.
Stąd wybrałem sobie dość niszowy i dla wielu hermetyczny temat pieniędzy i inwestowania.
Rzecz jasna większość ludzi wie czy Cichopek rzuciła chłopaka czy nie i jakiego koloru łyżwy miał Pudzianowski, ale niekoniecznie posiada rozeznanie ile ma długów/oszczędności.
Wyszedłem z założenia, żeby pisać o tym co lubię i czym się interesuję.
W ten sposób raczej wątpliwe jest, żeby zabrakło mi tematów. Przy okazji być może pomóc innym zagubionym w świecie inwestycji. Lubię też czytać komentarze, czasem bardzo wartościowe i ciekawsze niż same wpisy.
Zapisałem się do różnych programów partnerskich, ale przyznam się, że obecnie nie zajmuję się nic a nic ich promocją.
Dlaczego?
I tak większość kasy zbiera sprzedający produkt bezpośrednio, a nie taki internetowy akwizytor jak ja.
Poza tym jak skontrolować ile rzeczywiście wynosi ta sprzedaż? Może np. sprzedałem za 1000 PLN a dostanę prowizję od 100? Tego zupełnie nie jestem w stanie sprawdzić.
Jesteśmy w Polsce i stąd mój sceptycyzm rośnie podwójnie. Myślę, że mocno uzasadniony.
Bardzo mnie dziwi dysproporcja pomiędzy gwałtownie rosnącymi procentowo wpływami z reklam Google ( np. marzec do lutego +80 %) wraz z rosnącym traffikiem, a zupełną porażką programów partnerskich.
Zwykle model wygląda tak - dają parę PLN prowizji na zachętę i gwałtownie wszystko siada.
Na razie eksperymentuję z kilkoma programami na blogu, ale na koniec kwietnia przyjrzę się im bliżej i dokonam koniecznych cięć. Nie widzę sensu, żeby kogoś reklamować za darmo.
Pod koniec stycznia postanowiłem wprowadzić coś nowego, czyli możliwość bezpośredniej dotacji bloga w postaci przelewu na konto bankowe. Uważam, że taki model bardziej mi odpowiada.
Jeśli uznasz, że publikowane tu teksty są dla Ciebie warte 2000, 1000, 500 , 100, 10 czy 5 PLN po prostu przelewasz pieniądze. Wycięcie i wklejenie numeru konta z listwy bocznej zajmuje chwilkę i naprawdę nie jest uciążliwe.
Autorzy stron i blogów dostają wynagrodzenie za kliki w reklamy Google.
Poza tym sam staram się wchodzić na strony reklamodawców, których oferta choć trochę mnie interesuje. W końcu oni też nie chcą wyrzucać pieniędzy w błoto.
Nie podoba mi się model zaproponowany przez Krytycy.pl, czyli pisanie tekstów o sponsorach niejako na zamówienie.
Czy za 30, 50 czy ileś tam PLN warto utracić wiarygodność? Opłaca się ?
Według mnie wpisy powinny być czymś integralnie niezależnym (no można wkleić czasem jakiegoś referrala, ale nie za często) od sponsoringu czy reklamy, albo pisać jawnie np. blog firmowy.
Wielu ludzi wzoruje się na takich ludziach jak John Chow i pisze jak zarobić na pisaniu o zarabianiu.
Szczerze mówiąc dla mnie takie podejście jest nieco jałowe, ale czasem można podejrzeć parę sztuczek.
Sam zaglądam na bloga Krzysztofa Lisa i lubię sprawdzić co w trawie piszczy, ale naprawdę nie chce mi się spędzać zbyt wiele czasu na rozważaniu jak powiększać zyski na stronie internetowej.
Bardziej odpowiada mi filozofia, żeby pisać o tym co lubisz, i na czym się znasz, a nie myśleć tylko jak wycisnąć więcej $$$ ze stronki. A jak będzie duży ruch na blogu, znajdą się i reklamodawcy, którzy będą negocjować bezpośrednio z Tobą i zapłacą jakieś rozsądne pieniądze.
Przykładowo na moim blogu ponad 90% tekstów jest o inwestowaniu, więc potencjalny reklamodawca na przykład fundusz inwestycyjny ma od razu gotową grupę docelową kilkuset ludzi interesujących się finansami.
W sumie blog przynosi mi ważną, trudną do zmierzenia korzyść – znacznie poprawiłem gospodarowanie swoimi finansami i inwestycjami. O to mi chodziło od początku, a przy okazji parę osób być może też w jakiś sposób z niego skorzystało. I to jest dla mnie ważniejsze niż ten tysiączek dotąd uciułany w sieci.