wtorek, 25 września 2007

Jak zarobić na giełdzie?

Każdy, kto wkracza w ten świat ma wielkie nadzieje i koncentruje się na tym, jak najszybciej i najwięcej zarobić.

Owszem zdarza się czasem fartem zaatakować Fona za 10 000 PLN i zrobić z tego zaraz 50 kawałków, ale częściej dzieje się odwrotnie.

Najpierw należy spojrzeć od innej strony, czyli jak w kawale o Rappaporcie : "Ile mogę na tym stracić?" Zawsze, podkreślam zawsze, trzeba wiedzieć PRZED jakąkolwiek transakcją /inwestycją ile mogę maksymalnie stracić i być konsekwentnym do bólu.


Nie znaczy to, że należy np.: kupić PKO po 55 PLN i ustalić, że jak spadnie 5% to wywalamy. Podobnie głupie jest kasowanie zysku po zarobieniu 5% - no może jak ktoś bawi się w daytrading, tak sobie z sukcesami pogrywa w hossie. Tacy ludzie są ulubieńcami biur maklerskich, bo wykonują setki transakcji i bulą niesamowite prowizje, ciesząc się z liniówki 0,25% lub niższej.

Nieszczęśnikom zawsze proponuję: podsumujcie, ile zapłaciliście razem prowizji i porównajcie do waszych zysków. Oni rzecz jasna odpowiadają, ale ja płacę tylko 0,25% prowizji i nawet nie chcą oglądać tego zestawienia.

Kolejną sprawą jest dyscyplina. Wg mnie zupełnie jej nie sprzyja śledzenie na bieżąco notowań giełdowych w trakcie sesji. Na mnie takie gapienie się w monitor bardzo źle wpływa, bo nagle zaczynam dokonywać więcej transakcji i w dodatku takich bez sensu. Po prostu włączają się mi emocje i żyłka hazardzisty. Niespodziewanie zamiast inwestować przenoszę się na tor wyścigów konnych, zresztą z podobnym skutkiem jak tamci gracze.

Dlatego staram się już od jakiegoś czasu jak najmniej obserwować notowania w ciągu sesji. A najgorszym miejscem na świecie do zarabiania pieniędzy, jakie znam, jest biuro maklerskie. Jak zasiądę tam z innymi przed monitorem, mogę od razu założyć, że znalazłem się w kasynie na stołku przed jednorękim bandytą. Skojarzenie najtrafniejsze dla grających na futures. 90% z nich to drobne płotki, których tak naprawdę nie stać na lewarowane granie, a jednak jak wszyscy hazardziści są pewni wygranej i walczą aż do końca depozytu.

Proszę mnie opacznie nie zrozumieć, że gra na kontraktach futures jest czymś złym - absolutnie nie. Trzeba po pierwsze być świadomym, że gramy na lewarze i pozycja z 20 kontraktami równa się położeniu na stół, z reguły nie swoich, 750 000 PLN, czego nie jest świadoma, albo przynajmniej nie chce być większość graczy.

A po drugie w Polsce co kilka lat dochodzi na tym rynku do przekrętów, kiedy zlewarowani bankrutują z powodu oszukańczych "zjazdów/odpałów" po kilkaset punktów w godzinę i nikt z odpowiednich organów władz z tym nic konkretnego nie robi.

Kolejnym etapem większości wtapiającej na naszych futach jest z reguły przejście na forex (większy lewar) lub odpuszczenie sobie giełdy.

Oczywiście biura maklerskie uwielbiają takich ludzi i starają im się stworzyć jak najlepsze warunki do handlowania. W końcu mają z tego grubą kasę z prowizji.

W Polsce czasem ta promocja jest dość karykaturalna. Pewne biuro przysłało mi kilka lat temu płytę z kolędami ... w marcu.

Podsumowując, uważam, że najważniejsze w tym całym biznesie jest odpowiednie zarządzanie kasą (kontrola strat, rozsądna dywersyfikacja) i dyscyplina. Dopiero później idą analiza techniczna, fundamentalna czy wróżbiarstwo. No i nasz Graal, czyli magiczny system inwestowania.

O giełdzie napisano już niemal wszystko i można znaleźć setki książek i stron w internecie, ale jeśli ktoś nie czytał, bardzo zachęcam do UWAŻNEGO przestudiowania książki Van Tharpa "Giełda, Wolnośc, Pieniądze ".

Polecam lekturę w trakcie sesji giełdowej.