Wcześniej już pisałem o karcie kredytowej i określiłem siebie jako niezbyt dobrego użytkownika, bo kiedyś zdarzało mi się nawet taka głupota jak spłacanie wyłącznie kwoty minimalnej i to na kilku kartach. Naiwnie uważałem, że takie rzeczy nie mają większego znaczenia, bo i tak liczy się tylko to ile zarobię na przykład na giełdzie, a kontrola wydatków jest dobra wyłącznie dla biednych emerytów.
Podejrzewam, że podobny błąd popełnia wielu ludzi i nawet, gdy zarabiają naprawdę przyzwoite pieniądze gdzieś im one ciągle przepływają między palcami.
Teraz drugi miesiąc z rzędu korzystam z karty kredytowej gdzie się da, żeby zbadać na co obecnie wydaję pieniądze. Ten etap aktualizowania budżetu jest w miarę przyjemny, bo jedynie potem przeglądam poprzez konto internetowe w banku na co to wszystko idzie.
Kolejny będzie nieco bardziej przykry, czyli szukanie cięć.
Cały czas trzeba optymalizować strukturę budżetu, żeby zachować zasadę: przychody-wydatki>0.
Tym bardziej, że teraz nadwyżki mają iść na moją ulubioną giełdę, a nie na spłatę kredytu czy w sumie niezbyt ekscytujące lokaty. Lokaty czy obligacje są potrzebne, owszem – w końcu portfel musi mieć jakąś bazę, ale nie oszukujmy się – nikt się na nich jeszcze nie wzbogacił.
Jednak każdy powinien potraktować swoje gospodarstwo domowe jak firmę, która ma generować dodatni cash flow, no i jeszcze byłoby super, gdyby doszły zyski z inwestycji.
W sumie w wielu wypadkach równie dobrze wystarczyłaby zwykła karta debetowa, ale mi podoba się ta iluzja, że za zakupy w kwietniu zapłacę w czerwcu. No i przy okazji mam pod ręką fundusz awaryjny, o ile spłacany w porę naprawdę poręczny.
Niestety większość ludzi robi różne głupoty ze swoją kredytówką – na przykład wypłacają kasę w bankomacie. Wtedy od razu leci prowizja 3%, a wzięta gotówka staje się strasznie drogim kredytem (oprocentowanie liczy się od razu od podjęcia kasy z maszyny). Z tego żyją banki i jak widać po agresywnym marketingu bardzo im się to opłaca.
Na razie jeszcze kontynuuję eksperyment, ale zastanawiam się czy nie schować karty kredytowej do szuflady, żeby mnie nie kusiły jakieś głupie pomysły i używać jej tylko wtedy, kiedy muszę.