W 2009 roku Peter Schiff ogłosił, że cena uncji złota dojdzie do poziomu 5000 dolarów. Panował wtedy silny trend wzrostowy na aurum i trudno było ocenić, jak wysoko wyniesie on cenę żółtego kruszcu. Skończyło się na okolicach dwóch tysięcy dolarów, a późniejsza bessa sprawiła, że wiele osób do dziś pokpiwa z Schiffa.
Osobiście czasem lubię posłuchać jego prowadzonych z dużą swadą podcastów.
Tymczasem ekonomista z potężnego funduszu PIMCO (zarządzane aktywa: 1,43 bln USD) Harley Bassman proponuje, aby Bank Rezerwy Federalnej zaczął skupować fizyczne złoto po cenie znacznie przewyższającej obecną średnią rynkową (okolice 1250 dolarów), na przykład 5000 dolarów za uncję (co niezmiernie ucieszyło Zero Hedge).
Większość polskich rezerw złota znajduje się w skarbcu w Londynie |
Skąd taki pomysł?
Jak tłumaczy Bassman, istnieją tylko dwie drogi wyjścia z kryzysu zadłużeniowego:
1. Bankructwo.
2. Inflacja.
Preferowany jest drugi wariant jako zdecydowanie łagodniejszy i mniej spektakularny (de facto w długim terminie oznaczający to samo, co pierwszy). Dlatego banki centralne usilnie starają się pobudzić inflację za pomocą przeróżnych środków. Po wyczerpaniu dotychczasowego arsenału sięgają po coraz mniej konwencjonalne metody, w tym ujemne stopy procentowe.
Zdaniem Bassmana, nie spełnią one zadania i ciekawszą alternatywą może być wspomniany skup fizycznego złota.
W latach trzydziestych ubiegłego wieku, pod groźbą kary pozbawienia wolności, Amerykanie zostali zmuszeni do sprzedania swojego złota rządowi po narzuconej im odgórnie cenie 20,67 USD za uncję. Następnie ustalono sztywny kurs 35 USD, co według Bassmana znacznie pomogło gospodarce - w ciągu trzech lat PKB wzrósł o 48 procent, indeks DJIA zyskał 80 procent, a inflacja wynosiła pożądane obecnie średnio 2 procent rocznie.
Tym razem można byłoby zastosować znacznie przyjemniejszy wariant dla ludności, czyli skup fizycznego złota po cenie kilkakrotnie wyższej niż obecna.
Jaki byłby cel tej operacji?
Osłabienie dolara do innych walut oraz wywołanie inflacji.
W końcu złoto znajduje się w rezerwach banków centralnych i pełni funkcję waluty, a psychologicznym skutkiem ubocznym byłby wzrost cen towarów i usług, ponieważ zwykli ludzie porównywaliby te ceny z dynamicznie drożejącym złotem.
Oczywiście pomysł Bassmana jest tylko utrzymaną w konwencji baśni braci Grimm pewnego rodzaju zabawą intelektualną i jakoś kurs złota nie zareagował entuzjastycznie na te wieści - od strony technicznej oporem do przebicia pozostaje strefa 1280-1300 USD:
Kliknij, aby powiększyć wykres |
Co ciekawe, w funduszu PIMCO w charakterze doradcy w ubiegłym roku zatrudniono poprzedniego prezesa Banku Rezerwy Federalnej Bena Bernanke. Ten z kolei znany jest z innych pomysłów na pobudzenie inflacji - czyli rozdawania ludziom gotówki. Podobny propozycje pojawiają się w strefie euro.
Z kolei Japończycy skupują aktywa i na dobre rozgościli się w świecie ujemnych stóp procentowych, który nie wydaje się zbyt przyjaznym środowiskiem biznesowym dla banków komercyjnych i wpływa na pogorszenie ich wyników finansowych. W sumie ujemne stopy procentowe stosuje aż sześć banków centralnych.
Poza tym ani firmy, ani gospodarstwa domowa wcale nie garną się do zadłużania się na większą skalę tylko dlatego, że obecnie kredyt stał się bardzo tani.
W Polsce dopiero raczkujemy na tym polu - na razie ruszył program "Rodzina 500 plus". Ze względu na specyfikę bardziej ryzykownych rynków wschodzących raczej nie martwiłbym się dość długo utrzymującą się deflacją. Inflacja wkrótce pojawi się samoistnie - w koszyku GUS wkrótce zniknie negatywny wpływ znacznego spadku cen paliw w skali rok do roku.
Projekcja inflacji NBP (źródło: NBP) |
Dlatego 5-10% złota w portfelu nie musi być złym pomysłem i powinno nas ono chociaż trochę chronić przed szaleństwem banków centralnych.