poniedziałek, 6 marca 2017

8 lat hossy. Kto przekłuje bańkę?

Dokładnie dziś mija ósma rocznica dołka na nowojorskiej giełdzie, od którego zaczęła się  trwająca do teraz hossa. W trakcie sesji w piątek 6 marca 2009 roku inwestorzy zobaczyli przy indeksie S&P 500 trzy diabelskie szóstki - dokładnie 666,79 punktów.

Trzy dni wcześniej prezydent Obama oświadczył, że kupowanie akcji w długoterminowej perspektywie może okazać się dobrym pomysłem, jeśli spojrzymy na niewygórowane wskaźniki fundamentalne spółek.

Z perspektywy czasu widać, że był to doskonały sygnał kupna: od dołka w marcu 2009 roku do tegorocznego maksimum z 1 marca indeks S&P 500 zyskał 260 procent.


Oczywiście bezpośrednim katalizatorem wzrostu nie były słowa prezydenta, tylko sygnały o poprawiającej się kondycji banków. Jeszcze w marcu 2009 r. prezesi Citigroup i Bank of America ogłosili, że ich banki znowu zarabiają, co inwestorzy potraktowali jako doskonały pretekst do wzmożonych zakupów ostro przecenionych akcji.

Uznano wtedy, że zaczyna działać luźna polityka monetarna (QE) zastosowana przez Bank Rezerwy Federalnej. Tę samą kroplówkę podano w wielu innych miejscach na świecie i teraz wszyscy zastanawiamy się, czy nadchodzące zacieśnianie polityki monetarnej nie wywoła wstrząsu również na giełdach.


Wiele wskazuje, że już 15 marca dojdzie do podwyżki stóp procentowych w USA. Dlatego nie wykluczam zwiększonej zmienności w najbliższych tygodniach i tak naprawdę przecena o 8-10 procent indeksu S&P 500 nie byłaby jakąś wielką sensacją.

Wyceny rynkowe wielu spółek amerykańskich są coraz wyższe.

źródło: Robert J. Shiller
Optymiści kontrują, że zapowiadane przez Trumpa cięcia podatkowe i zwiększone wydatki na infrastrukturę podniosą zyski spółek i dadzą paliwo do kolejnych wzrostów na giełdzie. Na razie nadal czekamy na konkrety.

Jeśli inwestorzy rozczarują się, potencjalnie duża korekta pojawi się prawdopodobnie na bankach - od wyborów prezydenckich 8 listopada ub.r. sektor finansowy zyskał aż 24 procent.

Moim zdaniem nie ma sensu na siłę szukać szczytu hossy. Jednak osobiście obecnie nie kupowałbym amerykańskich akcji.

POLSKA 

U nas praktycznie zrealizowaliśmy scenariusz nakreślony na blogu w strategii na 2017 r. WIG20 dotarł w pobliże 2300 punktów i teraz ciekawe, czy popyt znowu uderzy, aby wyciągnąć indeksy na kolejne tegoroczne maksima.


Z kolei WIG wystrzelił do okolic 60 tys. pkt, czyli obszarów niewidzianych aż od 2008 roku i nadal w grze pozostaje pobicie rekordu wszech czasów z 2007 r.  (67 772,90 pkt).


Do tej pory byłem dużym optymistą wobec naszej giełdy i polskich akcji. Teraz, po tak dynamicznej zwyżce wypatruję korekty. Jednak nie upieram się przy niej na siłę.

W liczącej ponad ćwierć wieku powojennej historii GPW dwukrotnie wyznaczaliśmy ważny szczyt hossy w marcu: w 1994 i 2000 roku.

Tym razem byłbym raczej rozczarowany, gdyby tak szybko zgasły wzrosty, ponieważ bieżący rynek byka głównie rozwijał się na nieco mniejszych spółkach, a WIG20 poszedł ostro do góry na "fali Goldmana" od 18 listopada 2016 r.

Brakuje mi też większego zainteresowania ulicy i kilku miesięcy napływów do funduszy polskich akcji oraz wzmożonej zmienności na rynku.

Stopy procentowe w Polsce pozostają niskie, gospodarka też rozwija się nieźle, a inwestorzy na razie konsekwentnie ignorują zawirowania polityczne.

SPÓŁKI
 
Skoro wspomniałem o grze o maksimum na WIG-u, wypada też coś napisać o jednym z najgorętszych sektorów.

W tym momencie wycena rynkowa spółek typu CD Projekt znajduje się na takim poziomie, że bardzo wiele zależy od nastrojów inwestorów. Łatwo sobie wyobrazić kurs akcji zarówno 50, jak też 100 zł. Dlatego nie dziwi mnie, że Radek z bloga Humanista na Giełdzie zrealizował zysk.

Sam mam duży problem z oceną akcji z tego sektora - w lutym próbowałem coś tam dłubać na Vivid Games. Kierując się samym wykresem, otworzyłem pozycję, troszkę dołożyłem i... poległem na próbie analizy fundamentalnej tej spółki. Jej model biznesu nie przekonał mnie i wyszedłem niezadowolony z minimalnym, kilkuprocentowym zyskiem.


Mam nadzieję, że Wam lepiej idzie z akcjami producentów gier.

A którą spółkę uważam za bardzo istotną dla całego rynku?

Niewątpliwie KGHM.

Od kilku miesięcy wskazuję na "cesarza hossy" jako jednego z liderów WIG20. Licząc od dołka w styczniu ubiegłego roku do tegorocznego wierzchołka w lutym, urósł on o niemal 170 procent. Najbardziej dynamiczna faza trwała od listopada do lutego. Teraz widać pewne zawahanie.


W tym przypadku jestem zwolennikiem prostych metod podążania za trendem - czyli na przykład stoploss nieco poniżej 120 zł, a do góry "the sky is the limit".

KGHM jest interesujący jeszcze z innego powodu. Kupujący te akcje inwestorzy (również zagraniczni) stawiają na dalszy ciąg hossy surowcowej oraz rynków wschodzących.

W 2009 roku WIG20 zanotował swoje minimum w lutym na poziomie 1253,24 pkt, a potem wędrował do góry w ślad za innymi giełdami.

Tymczasem akcje KGHM-u zachowywały się nieco inaczej i przestały tanieć w październiku 2008 roku (dołek na 20,08 zł).


Wtedy wielokrotnie (przykład) wskazywałem na potencjał miedziowej spółki po jej przecenie. Teraz podsuwam ją jako barometr hossy, który może nam pomóc rozpoznać zmianę kierunku.


PODSUMOWANIE

Hossa w USA trwa 8 lat. Po drodze pojawiły się jakieś przeszkody - w 2011 r. obniżka ratingu amerykańskiego długu przez agencję Standard & Poor's czy późniejsza dłuższa konsolidacja. Jednak generalnie kierunek na północ nadal obowiązuje, choć z coraz większymi wątpliwościami.

Nasz rynek jest zdecydowanie tańszy, więc fundamentalnie przestrzeń do wzrostów też jest większa. Dlatego nawet głębsza korekta nie musi oznaczać ostatecznego zakończenia hossy na GPW.

A na koniec zaapeluję do wszystkich, którzy zarobili jakieś większe czy mniejsze pieniądze na giełdzie, zwłaszcza debiutantów - szanujcie zyski i panujcie nad emocjami.