Z pewnym rozbawieniem obserwuję emocje jakie wywołują obecnie różne rekomendacje sporządzane przez zagraniczne banki inwestycyjne dla Polski, złotego i poszczególnych spółek. Wzrost PKB Polski w 2009 +0,4% (BNP Paribas), euro po 4,1 zł (BNP Paribas) czy Lotos wyceniony na 0 zł (UniCredit) to tylko kilka przykładów. Sporo ludzi z wściekłością rzuciło się do ataku na bankierów, którzy zaczęli popadać w skrajny pesymizm.
Nawet politycy energicznie włączyli się do dyskusji. W rządzie najaktywniejszy jest Waldemar Pawlak - chciałem tylko przypomnieć, że wicepremier jeszcze 14 listopada upierał się w Sygnałach Dnia, że PKB w Polsce wzrośnie w przyszłym roku o 4,8%. Poza tym sam wydaje też rekomendacje dotyczące akcji- poprzednio w styczniu namawiał do zakupów (WIG20 był w granicach 2900-3000 punktów), a teraz na początku listopada.
Nie wydaje mi się, żeby to było zbyt profesjonalne – podobnie jak komentarze na temat bieżącej koniunktury rynkowej wydawane przez prezesa Sobolewskiego (on zresztą krytykuje rynek wyłącznie w czasie spadków, a kiedy ludzie zostali nabici na balony przy WIG20>3500 to było ok).
Możliwe, że te wszystkie rekomendacje obecnie publikowane są elementem jakieś większej międzynarodowej gry, ale zaraz, zaraz. Czy ktoś protestował w zeszłym roku, gdy w lipcu CDM Pekao, czyli teraz zdaje się występujący pod szyldem UniCredit namawiał do zakupów Polnordu wyceniając jedną akcję na 350 zł (Deutsche Bank poszedł jeszcze dalej wyliczając wartość tych akcji na 396 zł)?
Podobnie wszystkim podobała się wycena Biotonu sporządzona przez DMBZWBK na 3,8 zł.
Żaden prezes giełdy czy minister nigdzie wtedy nie występował. Sprawa jest dość prosta. Z zasady analitycy sporządzają swoje prognozy zachowawczo i starają się nie odbiegać w swoich wycenach zbyt daleko od cen bieżących. Przykładowo jeśli ludzi opanuje mania i będą kupowali zielone guziki po 50 zł za sztukę, to zaraz jakieś renomowane biuro wyceni je na 60 zł itp. itd. Jakie jest w takim razie wyjście? Nie brać tych rekomendacji zbyt na serio i inwestować samodzielnie.
Zresztą namawiają do tego sami sporządzający analizy, którzy zawsze na końcu piszą drobnym maczkiem, że za nic nie odpowiadają (ja zresztą też). W sumie nie ma co tak przeżywać tych rekomendacji. Od dawna twierdzę, że można je poczytać jako źródło wiedzy o spółce, ale te wszystkie wyliczenia ile firma będzie miała przychodów i zysków na przykład w 2012 roku (DCFy) oraz wykonywanie na tej podstawie wyceny uważam za dość absurdalne i przypomina mi to prognozę pogody za 2 miesiące. Wiadomo tylko, że będzie raczej dość zimno i może padać śnieg, ale nie musi.