Z ubiegłorocznych typów zwracam uwagę na historię ze złotem i potencjalne zatrzymanie lub wręcz odwrócenie trendu spadkowego w okolicach 1200 USD za uncję.
Natomiast nie podawałem dotąd ani swoich dokładnych typów, ani tego, jaka jest moim zdaniem najlepsza strategia inwestycyjna obowiązująca w przyszłym roku.
No to pora zmierzyć się z tym problemem.
Wyjdę od kwestii fundamentalnej, czyli czegoś, co próbuję (właściwie próbujemy) usystematyzować w "Elementarzu Inwestora". Najpierw warto zacząć od uporządkowania finansów osobistych, a dopiero potem bawić się w inwestowanie. Dlaczego?
Podam prosty przykład - jeśli spłacasz kredyt konsumpcyjny, nie znajdziesz żadnej alternatywnej inwestycji dającej gwarantowaną, dwucyfrową, roczną stopę zwrotu. Poza tym inwestowanie nadwyżek finansowych, które ewentualnie możesz stracić, zdecydowanie obniża presję na wynik, zwłaszcza krótkoterminowy.
Dlatego większość osób najlepiej zrobi, jeśli w ramach postanowień noworocznych weźmie się w garść, zbuduje solidną poduszkę finansową i dopiero później zacznie myśleć o milionach na giełdzie czy foreksie.
Trochę się to nie zgadza z marketingowym przekazem większości brokerów i maklerów, ale chyba nikt dorosły nie powinien wierzyć w te bajki?
Liczę, że regularny Czytelnik bloga te etapy ma już za sobą, albo przynajmniej zmierza we właściwym kierunku. Dlatego nie pójdę na łatwiznę i w tym miejscu nie zatrzymam się przy samych finansach osobistych.
Nie zraża mnie fakt, że wpis "Oto bycze spółki na gorącą zimę (HOSSA)" pojawił się tuż przed tegorocznym szczytem na GPW (25 listopada). Dlaczego?
Zanim usłyszycie i przeczytacie wykoślawioną wersję w różnych mediach, przypomnę: efekt stycznia polega na tym, że małe i średnie spółki zachowują się na początku roku lepiej niż reszta rynku. Być może po korekcie w grudniu czeka nas kolejna fala wzrostowa? Zobaczymy.
Przy ewentualnym zajmowaniu pozycji w akcjach poszczególnych spółek, czy rozważaniu strategii inwestowania w fundusze maluchów i średniaków, w przypadku mWIG40 ważnym wsparciem wydaje się poziom 3000 pkt:
Kliknij, aby powiększyć |
Wyraźne zejście poniżej tych poziomów (>3 proc.) odczytywałbym jako potencjalny sygnał odwrócenia trendu wzrostowego.
Tymczasem dziś Prezydent podpisał wzbudzającą wielkie kontrowersje ustawę o OFE i równocześnie skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Możliwe, że wszelkie marzenia o wzrostach zostaną u nas zgaszone przez podaż akcji ze strony OFE. Tego scenariusza nie wykluczajmy. Równocześnie zauważmy, że duże, globalne indeksy giełd biją rekordy, a my utknęliśmy w marazmie.
Jednym ze wskazywanych tu od dawna tropów jest Japonia. Nikkei 225 nie tylko przynosi w tym roku fantastyczne zyski (ponad 55,6% od początku roku), ale również sforsował wieloletni trend spadkowy:
Kliknij, aby powiększyć |
źródło: TFI ING |
Teraz mógłbym wrzucać kolejne pomysły do przetestowania i samodzielnej analizy. Jednak uważam, że istnieje jeszcze coś, co wielu osobom umyka, czyli fakt, gdzie tkwi przewaga małego inwestora nad dużym, instytucjonalnym.
Ten drugi jest zakładnikiem benchmarku. Nawet jeśli zarobi w przyszłym roku powiedzmy 10 procent, szefowie będą niezadowoleni, gdy benchmark osiągnie 15, a główny rywal 20. Dlatego zarządzający funduszami i inni profesjonaliści - wbrew temu, co zalecają innym w mediach, są niewolnikami krótkoterminowych stóp zwrotu. Od nich zależą nie tylko premie, lecz również sama posada.
Zresztą te benchmarki wyglądały dość absurdalnie na przykład w 2008 roku, kiedy tłumaczono wkurzonym indywidualnym mniej więcej w ten sposób - Tak, straciliśmy 40 procent Pana pieniędzy, ale benchmark poleciał przecież o 50 procent i dlatego jesteśmy świetni.
Z tego powodu możesz ich pokonać między innymi przez to, że nie musisz być cały czas obecny na rynku, a wchodzić tylko wtedy, kiedy widzisz opłacalny stosunek potencjalnego zysku do podejmowanego ryzyka oraz nie musisz przejmować się ani żadnymi benchmarkami, ani tymczasowymi obsunięciami kapitału (o ile wiesz, co robisz, a straty nie robią się monstrualne). Lepiej stworzyć swój własny plan inwestowania i konsekwentnie go realizować.
Zamiast rywalizować ze sprinterami na 100 metrów, lepiej powalczyć z nimi w maratonie.