Przez kilka lat prowadziłem na blogu portfel, w którym prezentowałem swoje gorsze i lepsze, ale zawsze realne transakcje, wiele z nich na akcjach. I to była fajna i pouczająca przygoda. Nie tylko dla mnie (całość dostępna w archiwum).
W końcu zostałem skutecznie zniechęcony do dalszego jego prowadzenia (częściowo przez hejterów, częściowo przez brak czasu), a ostatnio straciło to zupełnie sens, ponieważ dawną ulubioną rozrywkę klasy średniej właściwie niemal całkowicie porzuciłem na początku lutego tego roku wraz ze sprzedażą akcji z portfela IKE (timing nie był taki zły).
Właściwie na GPW koncentruję się wyłącznie na kontraktach terminowych na WIG20 i tu temat zamknę, bo dotyczy on i tak niewielu osób.
Natomiast zapewne więcej ludzi zainteresuje moje mocno prowokacyjne, zwłaszcza w świetle rekordu wszech czasów na amerykańskich indeksach, hasło, że nie warto kupować akcji.
Tak, bardzo lubię sobie godzinami dłubać w raportach i wykresach spółek. W ten sposób da się zająć praktycznie cały wolny czas i temat nigdy nie jest zamknięty, ponieważ napływają kolejne informacje.
Problem jest tym większy, im więcej spółek monitorujesz i trzymasz w portfelu - np.: 10 czy 15.
Jeśli używasz samej analizy technicznej, teoretycznie można, ale i analiza techniczna nie rozwiązuje najważniejszego problemu.
Tak naprawdę portfel twoich akcji najczęściej jest tak mocno dodatnio skorelowany wzajemnie, że w rzeczywistości można powiedzieć, ze praktycznie posiadasz jedną wielką, syntetyczną akcję.
W czym kłopot?
Akcje cierpią na taką przypadłość, że większość z nich porusza się szybciej lub wolniej, ale mniej więcej tak jak indeksy giełdowe, do których należą. I tak się dziwnie składa, że często bywa, że jeśli zbudowałeś portfel o wartości 50 tys. zł złożony z 5 akcji wartych po 10 tys. zł każda, zamiast stracić standardowe 2-3 proc. portfela w jednej transakcji (czyli w tym przypadku 1000-1500 zł), nagle okazuje się, że w ciągu tygodnia - dwóch wylatujesz ze wszystkich i nie notujesz minus 1000-1500 zł, lecz zaliczasz zjazd 5-15 tys. zł, czyli, 10-30 proc. portfela, a nie zakładane 2-3...
Przeżył to ktoś w 2008 czy w 2011 roku? A może wcześniej? Przypomnijcie sobie sprawdzając historię rachunku w biurze maklerskim.
Jakie jest rozwiązanie?
Kupowanie akcji nieskorelowanych między sobą, zmniejszenie liczby akcji w portfelu lub propozycja Buffetta - zakup funduszy indeksowych (albo porzucenie rynku akcji).
Oczywiście, prawie każdy z nas głęboko wierzy, że akurat te akcje, które my wybieramy okażą się najlepsze (zjawisko nadmiernej pewności siebie w całej okazałości). Jednak proponuję przynajmniej w takim razie ograniczenie aktywności i większą wybredność (więcej i konkretniej na ten temat tutaj).
No i dokładniejszą kontrolę ryzyka. Tak, żeby z zasady nie tracić jednorazowo więcej niż 2-3 proc. kapitału (można dodać gazu, kiedy potencjalna premia jest bardzo wysoka).
Sam całkowicie nie zrezygnuję z akcji i do dziś mnie boli, że nie weszło mi zlecenie kupna LPP gdzieś po 3400 w ubiegłym roku (pożałowałem chyba 50 zł)... Jednak ze względu na opisane wyżej ryzyko dla portfela nie będzie ich nigdy zbyt wiele.