Rok 2012 ma być względnie dobry dla rynków akcji a w 2013 i 2014 czeka nas kac po tegorocznych szaleństwach - tak przewiduje Jim Rogers. Zdaniem inwestora w tym roku wbrew niezbyt dobrym danym ekonomicznym giełdy mogą zachowywać się względnie silnie, głównie dzięki manipulacjom rządów, które próbują sterować rynkami.
Dobra atmosfera na giełdach przydałaby się w roku wyborów prezydenckich Obamie, a także Sarkozy'emu.
Dlatego w najbliższym czasie Rogers liczy, że Merkel czy inni liderzy (spotkanie 9 stycznia) rzucą coś, czym będą się rynki żywić przez jakiś czas.
Dopiero w przyszłym roku miałoby dojść do bolesnego otrzeźwienia.
(najlepiej przewinąć nagranie do 1:28)
Poza tym Rogers uważa, że CHF jest bezpieczną przystanią, a w Azji preferuje juana. Za najbardziej perspektywiczny rynek uznaje Birmę.
Ciężko mi odnieść się do czyichkolwiek prognoz i każdy niech sobie je sam ocenia, ale chciałem zwrócić uwagę, że wczoraj GPW została podciągnięta na niskich obrotach pod nieobecność Londynu i Nowego Jorku.
Na indeksie S&P 500 obserwujemy interesujący moment, który może pokazać nam kierunek na najbliższe tygodnie.
W pozytywnym scenariuszu wybijamy się z konsolidacji górą, istotnie przełamując średnią 200 SMA. W takim wypadku można ją potem uznać za wstępną linię zleceń obronnych.
Na razie jednak tego wybicia nie było
Do większej ostrożności skłania nas słabość polskiego rynku utrzymywana aż do końca 2011 roku. Wczorajsza świeczka zapaliła iskierkę nadziei:
Szczególnie, że sezonowa siła mniejszych spółek, która ze stycznia przesuwa się o kilkanaście dni wcześniej powoli zaczyna nabierać realnych kształtów i po małym falstarcie od 20 grudnia oglądamy nieśmiałe wzrosty:
Nie są to na tyle mocne sygnały, aby zachęcały do zmasowanych zakupów, ale zapewne znajdą się chętni do polowania na odbicie, zwłaszcza, że dość łatwo ustalić teraz stosunkowo bliski poziom ucieczki w razie niepowodzenia misji.