Zazwyczaj takie artykuły sprowadzają się do zbioru rad typu: poszukaj najwyżej oprocentowanej lokaty w banku, zainwestuj w nieruchomości i wynajmuj, albo sprzedaj niepotrzebne rzeczy na allegro, załóż bloga z dobrymi tekstami i zarabiaj na reklamach czy programach partnerskich itd. Sam zresztą napisałem coś takiego ponad rok temu i parę pomysłów wciąż wydaje się aktualnych.
Internet jest pełen przydatnych wskazówek i kto zna angielski ma całą kopalnię pomysłów pod nosem, jeśli tylko umie skorzystać z Google i zaraz znajdzie takie listy jak na przykład ta, czy ta, albo tutaj (jeśli nie znasz angielskiego wspomóż się tym).
Tym razem zacznę jednak od nieco innej strony.
Według mnie zdecydowanie ważniejsze wydaje się rozpoczęcie od uporządkowania swoich finansów, czyli wracamy do najprostszej reguły:
PRZYCHODY - WYDATKI > 0
Wniosek z tego jest prosty: powinniśmy skupiać się równocześnie na zwiększaniu przychodów i zmniejszaniu wydatków.
Wielu ludzi daje się wciągnąć w wyścig szczurów, czyli im więcej zarabia, tym więcej wydaje i wciąż goni króliczka. Znasz to?
Nie da się inaczej zacząć jak od określenia swojego budżetu domowego, czyli ile tak naprawdę wydajesz/wydaje twoja rodzina uwzględniając nie tylko stałe wydatki typu żywność, chemia gospodarcza czy odzież, ale także nieregularne: wakacje, ubezpieczenie i naprawa samochodu, wymiana sprzętu AGD czy RTV, planowany remont łazienki itd. Z tego powodu najlepiej spojrzeć na budżet w perspektywie rocznej i z grubsza ocenić jego wielkość. Oczywiście lepiej trochę zawyżyć, bo kredyt gotówkowy w tej chwili to masakra –banki często kasują po 30% i więcej w skali roku dzięki różnym opłatom i prowizjom -u muzułmanów lichwiarstwo jest zabronione, szkoda, że nie u nas.
Teraz sumujesz swoje przychody w skali roku, odejmujesz od nich wydatki i dopiero mniej więcej możesz oszacować stan swoich finansów.
Podobnie robią to całe państwa. Polska na przykład nie jest w stanie zmieścić się w swoich przychodach i regularnie zwiększa zadłużenie emitując kolejne obligacje, ale nie ma nic za darmo i aby podołać obsłudze długu rząd musi łupić obywateli różnymi coraz bardziej wymyślnymi podatkami.
To niestety wpływa także na możliwości zarabiania po pracy i to bezpośrednio. Oto przykład.
Skarbówka poluje na tych, którzy zamiast jak przykładni obywatele po pracy pić piwo lub wódkę i czekać przed telewizorem z kuponem na losowanie lotto (wspomagają w ten sposób budżet), o zgrozo, kombinują jak zarobić.
Z tego powodu wiele sposobów zarabiania w Polsce stoi na głowie, jak za czasów PRLu.
Nie można sobie na przykład zorganizować sprzedaży garażowej i po prostu pozbyć się gratów przy okazji zarabiając parę groszy, bo to przecież działalność gospodarcza.
Podobnie trzeba uważać przy sprzedawaniu rzeczy na allegro, żeby przypadkiem nie uznano nas za nielegalnych przedsiębiorców nie zważając na to, że zyskaliśmy w sumie raptem kilkaset złotych.
W ten sposób w oczach ministerstwa finansów praktycznie każdy człowiek jest mniej lub bardziej szemranym biznesmenem, bo nawet skoszenie trawnika sąsiadce też można uznać za nielegalne usługi i szarą strefę.
Co to oznacza praktycznie?
Przed podjęciem dowolnego pomysłu sprawdź jego słabe strony i postaraj się o jakąś legalną podkładkę – na przykład umowę zlecenie itp., a przy większej skali w niektórych przypadkach nie ma rady i trzeba założyć działalność gospodarczą.
No to pora na jeszcze kilka pomysłów (dużo więcej we wcześniejszych linkach w tekście).
Zaczynamy do uporządkowania bałaganu związanego z finansami domowymi i bankami.
Jeśli możesz (nie jesteś uwiązany jakimś kredytem itp. – jak spłacić długi między innymi tutaj), zrezygnuj z płatnego konta w banku i poszukaj odpowiednich kont oszczędnościowych oraz lokat. Więcej tutaj.
Wiele osób wykazuje nadmierne oczekiwania związane z inwestowaniem czy giełdą jako źródłem stałego zarobku. Nie myl hossy ze swoim geniuszem. Od dołka 18 lutego tego roku do piątkowego zamknięcia indeks szerokiego rynku WIG zyskał ponad 80%. Jeśli wszedłeś po raz pierwszy na rynek w tym czasie prawie na pewno jesteś na większym lub mniejszym plusie, ale tak wiecznie nie będzie i wystarczy zapytać o opinię kogokolwiek kupującego fundusze inwestycyjne czy akcje 2 lata temu i wcześniej (dla niektórych z nich giełda to teraz temat tabu).
Tak, da się zarobić, ale można i czasem sporo stracić, dla niektórych zbyt dużo.
Wielu ludzi przecenia swoje możliwości i nie docenia zmienności rynku. Poza tym walczysz o pieniądze z profesjonalistami, którzy czekają na kolejne zastępy naiwnych.
Złudzenie łatwego zarobku powstaje przez brak barier wejścia. Otwierasz rachunek, wpłacasz pieniądze i już jesteś w samym środku. Nie musisz studiować czy trenować wcześniej jak w innych dziedzinach przez kilka lat zanim zaczniesz. Sam decydujesz.
To tak jakbyś wsiadał do bolidu formuły 1 i liczył, że od razu dasz radę powalczyć z Kubicą.
Czy chcę kogokolwiek zniechęcić do inwestowania? Absolutnie, wręcz przeciwnie. Po prostu pozbądź się od razu złudzeń, że cokolwiek jest tu łatwe.
Możesz faktycznie rozpędzić bolid do 300 km/h, ale ciekawe ile przejedziesz okrążeń?
Szukanie alternatywnych źródeł przychodu to bardzo twórcze zajęcie.
Do najlepszych motywatorów należy na pewno Robert Allen i jego książka pod tytułem: „Jak pomnożyć źródła swoich dochodów”, która rok temu doczekała się też polskiej wersji – dla mnie zabawny paradoks, że kosztującej naprawdę sporo akurat u nas: około 60 zł, w USA nówka 13$, co przy sile nabywczej naszych pensji dla Amerykanina oznacza mniej niż 10 zł.
Trzeba jednak wziąć poprawkę na realia amerykańskie i na to, że sam Allen zarabia głównie na książkach i seminariach jak wielu guru z tej dziedziny (nie jest też taki kryształowy w realu).
Jako motywator gość jest naprawdę dobry i to mi się u niego podoba. Jeżeli brakuje ci energii i pomysłów na zarabianie po pracy, to taka pozycja wydaje mi się OK jako punkt wyjścia, a i tak wszystko zależy od Ciebie czy zrobisz ten pierwszy krok, czy poprzestaniesz na rozmyślaniach ...