Doprowadziło to do szokującego skoku franka do góry, także wobec złotego. Naciągana od września 2011 r. sprężyna wystrzeliła i przez chwilę widzieliśmy nawet ponad 5 zł za CHF:
Na godz. 13:15 zwołano konferencję prasową, na której szef SNB Thomas Jordan nie powiedział niczego nowego. Za to ostro nurkuje szwajcarska giełda - mocny frank zagraża tamtejszym eksporterom, którzy 60% sprzedaży realizują w strefie euro i USA.
W ten sposób ujrzeliśmy pierwszego czarnego łabędzia w 2015 roku i jak zwykle los potoczył się zupełnie inaczej niż większość się spodziewała (łącznie ze mną). Dopiero co jesienią media emocjonowały się szwajcarskim referendum w sprawie przywrócenia parytetu złota, a tymczasem zagrożenie dla kredytobiorców pojawiło się z całkiem innej strony.
I to zjawisko zupełnie zmienia układ sił w gospodarce i na GPW.
Moim zdaniem, ciężko na razie oszacować wpływ tego szoku walutowego na jakość portfeli kredytowych gospodarstw domowych, które są zadłużone w CHF, ale nietrudno zauważyć, że ostrym rykoszetem dostanie głównie sektor bankowy.
Jak mocno?
Tego jeszcze nie wie nikt, ponieważ trudno też ocenić, czy złoty ustabilizuje się po takim rozhuśtaniu jak dziś.
Dlatego zdecydowałem się na razie na jeden ruch związany z polskimi akcjami:
Pozycje w polskich akcjach zamknięte. Wszystkim posiadaczom życzę silnych nerwów i szczęścia.
— App Funds (@appfunds) January 15, 2015
Oczywiście akcje MunichRe trzymam dalej.
Nie było tego za wiele - raptem za jakieś 25 tys. zł. Jednak obstawiam większe prawdopodobieństwo reakcji łańcuchowej i przeceny, niż wzrostów i prędzej kolejne zakupy akcji wykonam za granicą niż na GPW. Tym bardziej dlatego, że już w przyszłym tygodniu ma ruszyć program skupu obligacji prowadzony przez Europejski Bank Centralny, co powinno pomagać akcjom i co skłoniło do desperackiego kroku SNB. Z drugiej strony już 25 stycznia odbędą się wybory w Grecji i zapewne wróci temat wyjścia Hellady ze strefy euro, ryzyka banków itp.
W przypadku GPW w razie spadków ustawię koszyki na poziomach podanych w innym artykule. W skrócie - w okolicach 44 tys. pkt i 37 tys. pkt na WIG, przy czym ten większy koszyk pojawiłby się niżej. Oczywiście w takim wariancie nie mam zamiaru bawić się w łapacza spadających noży i wolałbym po spadku zobaczyć wcześniej choćby ruch w bok.
Banki ważą zbyt wiele w głównych indeksach, aby bez nich dało się wykonać jakiś poważniejszy rajd na GPW.
A co do konkretnych banków najbardziej narażonych na przecenę, przypominam jesienne stress testy. Zresztą wszystko nieźle widać, kiedy spojrzymy na ich dzisiejsze notowania:
Równie czarne myśli kłębią się w głowach większości osób zadłużonych we frankach. Na pewno nie było to przyjemne uczucie, kiedy ktoś zorientował się, że nie tylko jego rata kredytu wzrośnie prawdopodobnie o około 20%, ale także o tyle samo skoczyła przeliczana na złote kwota kredytu pozostałego do spłaty.
W wielu przypadkach oznacza to, że wspomniany kredyt znacznie przewyższy wartość nieruchomości i tym samym współczynnik LTV (Loan To Value) istotnie przekroczy poziom 100%, co może spowodować, że bank zażąda dodatkowych zabezpieczeń w postaci zastawu na innej nieruchomości lub dodatkowej składki na ubezpieczenie.
W całym tym zgiełku wielu zadłużonym umknęła jedna pozytywna wiadomość - obniżenie stawki LIBOR CHF z -0,25% do -0,75%, która może nieco złagodzić negatywny efekt osłabienia się złotego. Warto zajrzeć do umowy z bankiem i sprawdzić, czy bank uwzględnia ujemny LIBOR, czy przyjmuje go twardo na poziomie 0% - tak robi Millennium, mBank(?) czy Credit Agricole.
Ogólnie nie zgadzam się, aby państwo z kieszeni podatników miało wesprzeć "frankowiczów". Jednak nie do końca nazywałbym tych ludzi spekulantami walutowymi, ponieważ pamiętam, że te kredyty były masowo wciskane klientom przed 2008 rokiem jako idealny produkt. Skoro tak wielu dziennikarzy ekonomicznych zadłużyło się w ten sposób, trudno wymagać, aby mądrzej postąpił zrobiony na szaro szary obywatel. Presja sprzedawców kredytów była wtedy olbrzymia.
Teraz przez media przetoczy się tabun ekspertów, którzy zapewne już zapomnieli, co opowiadali zaledwie parę tygodni temu. Dla nich ważne jest, aby promować swoją osobę i instytucję, którą reprezentują, a to co mówią nie ma większego znaczenia. Za dwa tygodnie i tak wszyscy zapomną, łącznie z nimi.
Sam nie znam przyszłości, ale zacytuję tylko końcówkę mojej grudniowej rozmowy z Grzegorzem Zalewskim, która wzbudziła protesty jednej z komentujących:
Poza tym nie istnieje żadna stuprocentowo pewna inwestycja, ani nawet lokata. Jeżeli ktoś uważa, że jest osobą rozważną i zakłada tylko lokaty w złotych w dużych, solidnych bankach (cokolwiek to znaczy), także prowadzi pewnego rodzaju spekulację.
Jaką?
Obstawia, że złoty pozostanie względnie stabilny. Zasadniczo tak powinno być, ale w długim terminie może przytrafić się coś podobnego jak obecnie Rosjanom.
Oczywiście nie popadałbym od razu w skrajność, lecz nawet defensywne podejście powinno zakładać jakąś dywersyfikację w różne klasy aktywów, choćby najprostszą przez zakup koszyka walut za pewną część portfela.
Kto tak postępuje, nie jest specjalnie niczym zaskoczony także dziś i może patrzeć na te emocje z dystansem. A kto się spóźnił i nic do tej pory nie robił ze swoją ekspozycją na ryzyko walutowe, niech nie liczy na magiczną receptę z telewizji czy bloga, tylko weźmie się w garść i szuka sposobów na szybszą spłatę długu. Jeśli nie w Polsce, to za granicą, także w Szwajcarii.
Na koniec zauważmy, że coś dziwnego dzieje się z wieloma innymi rynkami. W spiralę spadkową wkręciła się nie tylko ropa naftowa czy miedź, ale także na przykład bitcoin. Za to na złocie obserwujemy nieśmiałe próby odbicia.
W całym tym zamieszaniu łatwo popełnić jakiś głupi błąd. Dlatego w najbliższych dniach zamierzam trzymać się banalnej prawdy, że lepiej stracić okazję niż pieniądze.
Artykuł był aktualizowany i poszerzany.