W burzliwych latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku ta założona przez dwóch skromnych muzyków firma pośredniczyła w handlu ropą naftową pomiędzy Rosją a Polską (konkretniej mówiąc spółkami giełdowymi: Lotosem i PKN-em). Oczywiście inkasując przy tym odpowiednio sowitą prowizję.
Do czego był potrzebny pośrednik między Rosją a Polską?
Taki mamy klimat. Tan sam, który sprawia, że płacimy tak dużo za rosyjski gaz.
Później, po utracie intratnego kontraktu, panowie Jankilewicz i Smołokowski usunęli się w cień, ale cały czas są obecni w Polsce. Właśnie trwa sprzedaż apartamentów w ich wieżowcu zbudowanym w samym sercu Warszawy - Cosmopolitan Twarda 2/4.
Szerzej o ich polskich interesach niedawno pisał Tomasz Molga w serwisie NaTemat.
Nadal zajmują się handlem ropą naftową i innymi surowcami, ale już na globalną skalę i pod zupełnie inną nazwą: Mercuria Energy Group (spółka posiada siedzibę w Genewie). No i trzeba przyznać, że działają z olbrzymim rozmachem - w marcu "WSJ" ogłosił, że firma prowadzi zaawansowane negocjacje z kontrowersyjnym bankiem inwestycyjnym J.P. Morgan na temat przejęcia jego gałęzi związanej z rynkiem surowcowym. W jej skład wchodzi zarówno dział tradingu, jak też fizyczne surowce. Szacowana wartość transakcji to ok. 3,5 mld dol, a do jej finalizacji powinno dojść w trzecim kwartale 2014 r.
Tymczasem w dalekich Chinach wybuchła afera, która dotyka zarówno wielkie banki, rynek surowców, jak też samą firmę Mercuria.
Jak informuje "New York Times", Citigroup oraz kilka innych dużych zachodnich banków wysłali do Chin inspektorów. W portowy mieście Qingdao mają oni za zadanie sprawdzić, czy nie doszło do nadużyć na masową skalę.
Qingdao (fot. Chang Liu/Wikipedia) |
Podejrzewa się, że składowane w magazynach portowych te same metale (miedź i aluminium) były wielokrotnie wykorzystywane jako zabezpieczenie kredytów zaciąganych w międzynarodowych bankach.
Inspektorzy badają na miejscu, ile tak naprawdę znajduje się tych metali w magazynach oraz ile dzięki nim pożyczono pieniędzy w nieuczciwy sposób.
Wątpliwości wzbudza także wspomniana spółka Mercuria, która 28 maja poinformowała Citigroup, że w chińskich magazynach "mogło dojść do nieprawidłowości". Jeśli firma pożyczyła pieniądze na bazie nieistniejących surowców, bank ma prawo zażądać natychmiastowej spłaty kredytu. Sama firma odmówiła komentarza w tej sprawie dziennikowi "New York Times".
Takie kredyty uruchomiono jako nowalijkę finansową, która miała być lekarstwem na biurokratyczne procedury w kontrolowanych przez państwo chińskich bankach. W ten sposób firmy pozyskiwały kapitał w tani i szybki sposób, a banki wierzyły, że posiadają bardzo solidne zabezpieczenie.
Bank inwestycyjny Goldman Sachs szacuje, że w całych Chinach od 2010 roku udzielono takich zabezpieczonych surowcami kredytów o wartości nawet 160 mld dolarów. Gdyby okazało się, że oszukańczy proceder odbywał się na masową skalę, mogłoby to wpłynąć negatywnie zarówno na chińską gospodarkę, ceny surowców i notowania zaangażowanych w pożyczki banków. Wiele z tych środków służyło (służy?) do prowadzenia ryzykownych spekulacji i wycofanie tego kapitału oznacza istotne zagrożenie dla rynków kapitałowych, szczególnie chińskiego.
W przypadku naszej giełdy warto przyglądać się zachowaniu akcji KGHM-u, które w oczywisty sposób powinny reagować na kolejne doniesienia z Chin:
Kliknij, aby powiększyć |
Ze względu na dużą zmienność kursów miedzi i srebra analiza fundamentalna KGHM-u stanowi poważne wyzwanie, o czym świadczy rozbieżność wycen w rekomendacjach.
Możliwe, że rewelacje "NYT" są już przynajmniej częściowo lub wręcz całkowicie zdyskontowane w cenach miedzi, które od dłuższego czasu nie zachowywały się najlepiej (kontrakty terminowe spadły od początku roku o 10 procent). Poza tym dyżurny optymista stwierdzi - Zaraz, zaraz, czyli tych metali tak naprawdę jest mniej w magazynach niż podawano, a więc cena powinna rosnąć, a nie spadać.
Dlatego z tym większym zainteresowaniem warto obserwować zachowanie metali i KGHM-u, a pierwszeństwo w ogłaszaniu werdyktu dajmy Panu Rynkowi.