Większość Czytelników zapewne doskonale zna jego ideę. Odkładasz 1000-2000 zł (dokładna kwota zależy od stylu życia konkretnej osoby/rodziny) na nieprzewidziane wydatki, a środki trzymasz w łatwo dostępnym miejscu – na przykład na koncie oszczędnościowym.
Fot. sxc.hu |
Kiedy zepsuje się pralka czy lodówka, nie musisz zastanawiać się, skąd wziąć pieniądze na nową, tylko sięgasz do funduszu. Potem znowu go odbudowujesz z comiesięcznych oszczędności.
Kolejnym krokiem jest stworzenie znacznie większego funduszu bezpieczeństwa, poduszki finansowej o równowartości co najmniej trzymiesięcznych wydatków danego gospodarstwa domowego. Wykorzystasz go, kiedy na przykład stracisz pracę i będziesz szukać nowego zatrudnienia.
Najważniejsze, aby środki były pod ręką, a dopiero na kolejnym miejscu znajduje się zysk płynący z oprocentowania. Dlatego tu także dominują konta oszczędnościowe uzupełnione lokatami
Czy ma to sens?
Nie dla wszystkich.
W kwietniu ubiegłego roku opisywałem na blogu inspirującą postać Pete’a, który w wieku 30 lat przeszedł na emeryturę i został rentierem.
Nie chodzi wcale o człowieka, który sprzedał swój start-up jakiemuś gigantowi i wygodnie żyje z odsetek. Mr. Money Mustache postawił na ekstremalną - jak na amerykańskie warunki, racjonalizację wydatków. Dzięki temu jego trzyosobowa rodzina nie potrzebuje wiele pieniędzy do szczęścia, a główne źródło jej dochodu stanowi wynajmowany dom.
Oczywiście wcześniej, jak miliony innych ludzi, Pete pracował na etacie, ale dzięki bardzo wysokiej stopie oszczędzania szybko uzbierał kapitał pozwalający mu obecnie na finansową niezależność.
W ostatnich miesiącach jego postać przyciąga uwagę mass mediów. W najnowszym wywiadzie, który ukazał się w piątek w serwisie MarketWatch znalazłem interesujący fragment na temat funduszu bezpieczeństwa/awaryjnego (emergency fund):
"W przeszłości mówiłeś, że ważne jest, aby „zmusić dolary do pracy dla ciebie”. Czy to znaczy, ze idea funduszu awaryjnego w formie konta oszczędnościowego w banku jest przereklamowana? Czy ludzie powinni inwestować większość swoich oszczędności na rynkach finansowych, korzystając z rachunków maklerskich, a nie z kont bankowych?
Tak. Zawsze kwestionowałem ideę funduszu awaryjnego. To jest świetne narzędzie dla początkującego w finansach, żyjącego od wypłaty do wypłaty, i dla którego popsuty bojler oznaczałby, że nie uda mu się związać końca z końcem i musi pożyczać pieniądze z karty kredytowej. Kiedy jednak już wystartujesz, twoja karta kredytowa jest miesięcznym buforem, a twoje rachunki inwestycyjne są funduszem awaryjnym.
Dlatego nie mam w ogóle konta oszczędnościowego i trzymam tylko kilka tysięcy dolarów na zwykłym rachunku bankowym. Jeśli kiedykolwiek pojawi się olbrzymi, nieoczekiwany wydatek, który jest większy niż moje dochody, wrzucę go na kartę kredytową razem z innymi regularnymi wydatkami. Potem po prostu sprzedam trochę jednostek funduszu indeksowego i przetransferuję środki do banku, zanim zapadnie termin automatycznej spłaty karty kredytowej. W całym swoim życiu nigdy nie musiałem naruszać limitu karty kredytowej.
Najwspanialszą rzeczą jest fakt, że jeśli twoje wydatki są znacznie niższe niż dochody, te awaryjne wydatki pojawiają się niezwykle rzadko, ponieważ zawsze istnieje nadwyżka, którą musisz odłożyć na inwestycje w każdym miesiącu. Zatem jeśli bojler padnie, kupujesz nowy i tylko zainwestujesz nieco mniej w danym miesiącu."
Z treści rozmowy wynika, że Pete mimowolnie posiada fundusz awaryjny ("kilka tysięcy dolarów na koncie w banku"), natomiast neguje sens funduszu bezpieczeństwa w formie lokat i oszczędności. Jego zdaniem bardziej efektywne jest inwestowanie.
A czy Ty posiadasz fundusz awaryjny oraz/lub fundusz bezpieczeństwa? Jaką wysokość uważasz za optymalną i ile trzymasz na rachunku bankowym?
Sam robię tak, że na rachunku bieżącym staram się mieć pod ręką co najmniej kilka tysięcy zł, a kolejne nadwyżki trzymam na koncie oszczędnościowym i lokatach. Natomiast uważam, że od pewnego poziomu pakowanie wszystkiego do banku czy ewentualnie SKOK-u staje się mocno dyskusyjne.
Jedna osoba powie jak Mr. Moustache Money, że w ogóle nie warto sobie zawracać głowy bankami, inna czuje się dobrze z równowartością trzymiesięcznych wydatków, a jeszcze inna nawet 100 tys. zł na koncie uzna za niewystarczające.
A jakiś zatwardziały goldbug stwierdzi, że pieniądze w banku nie są bezpieczne i lepiej zakopać w ogródku słoik ze złotem.
Mnie akurat interesują inwestycje na rynku kapitałowym i to oczywiste, że właśnie tu widzę szansę na znacznie efektywniejsze pomnożenie pieniędzy, niż ich "kiszenie" na lokatach, nawet przy wykorzystaniu bardzo nieskomplikowanych strategii, które nie wymagają ani wielkich zasobów gotówki, ani angażowania zbyt wiele czasu.
Jednak rozumiem też ludzi, którzy bardzo źle znoszą straty, albo zwyczajnie nie mogą sobie na nie pozwolić. A straty są nieodzownym elementem inwestowania. Prędzej czy później każdego dopadną i wtedy trzeba mieć wystarczająco silną psychikę i odpowiedni kapitał, aby przetrwać burzę.
Dlatego osobiście jestem znacznie bardziej konserwatywny niż Mr. Mustache Man - nie chciałbym nigdy znaleźć się w sytuacji, gdy z powodu niespodziewanego dużego wydatku muszę w popłochu zamykać pozycje na rynku tylko dlatego, że zabrakło mi pieniędzy na życie. Dla mnie to dodatkowe, niepotrzebne ryzyko. A zbędne ryzyko należy eliminować.