Trzy lata temu wymyśliłem pojęcie "magnesu Fibonacciego", który zdaje się działa do dziś.
Na czym polega cała koncepcja?
Po dramatycznym spadku indeksu WIG20 z poziomu 3940,53 pkt do 1253,24
pkt, wskaźnik porusza się w obszarze zależności Fibonacciego.
Po wyznaczeniu maksimum w okolicach 61,8 proc. zniesienia bessy, znowu został przyciągnięty przez magnes, czyli 38,2 proc. zniesienia bessy (2279,78 pkt). I ten magnesik wciąż pozostaje w grze.
Wspominałem o nim na blogu także w 2011 roku.
I teraz mógłbym rozwinąć koncepcję kupowania kontraktów, zaczynając od zbadania wykresu kontynuacyjnego FW20. Jeśli WIG20 spadnie o X procent poniżej "magnesu" - kupuj, a jeśli WIG20 wzrośnie o X procent powyżej (w obu przypadkach z sensownym zleceniem obronnym - reguły poszukiwania właściwego stosunku zysku do ryzyka możesz poznać na przykład tutaj) - sprzedawaj. Możliwe, że jest to jakiś sposób na zarabianie pieniędzy, a może to tylko mrzonka czy chwilowa anomalia..
Jednak tak naprawdę powodem do napisania tego wpisu jest coś zupełnie innego.
W grudniowym wydaniu magazynu "Bloomberg Markets" pojawia się Tom DeMark - zapalony miłośnik liczb Fibonacciego.
Na czym zarobił miliony dolarów?
Na sprzedaży subskrypcji, książek, systemów i wskaźników zbudowanych na Fibonaccim (ciężko je obiektywnie zweryfikować). Swój procent bierze też.... Bloomberg oraz Reuters. I to się nazywa świetny biznes i sposób na pewny zarobek na liczbach Fibonacciego.
Stosunek zysku do podejmowanego ryzyka wydaje się być ustawiony na odpowiednim poziomie.