Efekt Halloween polega na tym, że kupowanie akcji na przełomie października i listopada oraz późniejsza ich sprzedaż w maju kolejnego roku statystycznie przynosi dużo wyższą stopę zwrotu niż strategia "kup i (wy)trzymaj".
Akurat zbliżamy się do tego ciekawego momentu (Halloween za kilkanaście dni) i warto zastanowić się czy nie pora na zainteresowanie się rynkiem akcji i w tym celu należy wcześniej przygotować trochę gotówki.
Oczywiście, każdy sam podejmuje decyzję i należy pamiętać o bardzo ważnej rzeczy - statystyka nie oznacza stuprocentowej pewności i pojedyncze lata mogą przynieść straty, a na dodatek możemy źle wybrać poszczególne akcje (pośrednie rozwiązanie to ETF na WIG20/kontrakt futures/fundusz akcji itp.)
Doskonale to widać na ostatnich dwóch próbkach, kiedy tak naprawdę wejście na rynek w środku maja byłoby znacznie lepsze niż jałowe dryfowanie od końca października 2011 roku.
Na dodatek trzeba pamiętać, że z indeksu WIG20 znikają punkty za sprawą dywidend (najczęściej właśnie od maja/czerwca) i można byłoby w tym upatrywać przewagi strategii Halloween, gdyby nie fakt, że działa ona na tak wielu rynkach.
Zhang i Jacobsen niedawno opublikowali pracę "The Halloween Indicator: Everywhere and All the Time."
W syntezie autorzy piszą, że miesiące zimowe (od listopada do kwietnia włącznie) przynoszą średnio 4,52% więcej zysku niż letnie (maj-październik) i na dodatek efekt w ostatnim pięćdziesięcioleciu uległ zwiększeniu do 6,25%. W horyzoncie pięcioletnim strategia pokonuje rynek w ponad 80% przypadków.
Dla Polski wygląda to dokładnie tak (WIG20):
Moglibyśmy spojrzeć w dłuższej perspektywie i zrozumieć przewagę tej strategii patrząc na rynek brytyjski w bardzo długiej perspektywie:
Jednak nikt z nas zapewne nie planuje inwestycji na 200 czy 300 lat, więc bardziej nas interesują znacznie krótsze okresy i optymistycznie wygląda wzmacnianie tendencji:
Jeżeli ktoś zastanawia się jak wybrać potencjalnie rosnące akcje - pomocniczo przypominam jedną z metod do wstępnej selekcji.
Osobiście uważam, że niekoniecznie musimy stosować się na siłę do metody sezonowej. Ba, niektórzy tak boją się bólu straty, albo nie mają czasu, aby je kontrolować, że tak naprawdę dla nich lepszym rozwiązaniem faktycznie zapewne są obligacje czy lokaty. To już zależy od indywidualnego profilu ryzyka.
Na pewno warto od razu sformułować precyzyjne zasady określające wielkość pozycji, ryzyko maksymalnej straty (standardowo proponuję 2-3% płynnego kapitału; im wyższy kapitał, tym mniej) i strategię wyjścia (tu warto dać szansę rynkowi na decyzję, żeby czasem trafić w "gruby ogon", czyli nadzwyczajnie wysoką stopę zwrotu w tym przypadku).
Czy nie widzę zagrożeń krachem itp.?
Oczywiście, że biorę je pod uwagę i dlatego trzeba od razu ustalić linię obrony i ciąć straty bez żalu. Niech rynek nam udowodni, że mieliśmy rację otwierając określoną pozycję.
Poza tym istnieje spore ryzyko, że dana metoda inwestycyjna straci swoją skuteczność po jej upowszechnieniu - na szczęście w tym przypadku jestem przekonany, że większość zarządzających funduszami inwestycyjnymi "wie lepiej" i musi jakoś uzasadniać swoje wysokie wynagrodzenie, nawet wbrew oczywistym faktom.