Zapewne większość z nas w którymś momencie swojego życia chciała być jak Warren Buffett, czyli inwestującym w wartość rozsądnym i bogatym inwestorem, ale jakoś tak dziwnie się składa, że nie tylko nie zostaliśmy Buffettami, ale na dodatek nierzadko straciliśmy pieniądze, albo przynajmniej przegraliśmy z rynkiem.
Dlaczego tak się dzieje? Zastanawia się nad tym Aswath Damodaran w 77-stronowej pracy "Value Investing: Investing for Grown Ups?"
Podzielił on inwestowanie w wartość na trzy grupy, z których zajmiemy się pierwszą - klasyczną, czyli kupowaniem niedowartościowanych walorów na podstawie określonej grupy kryteriów, np.: zgodnie z zasadami Benjamina Grahama:
1. Earnings to price ratio that is double the AAA bond yield.
2. PE of the stock has to be less than 40% of the average PE for all stocks over the last 5 years.
3. Dividend Yield > Two-thirds of the AAA Corporate Bond Yield
4. Price < Two-thirds of Tangible Book Value2
5. Price < Two-thirds of Net Current Asset Value (NCAV), where net current asset value is defined as liquid current assets including cash minus current liabilities.
6. Debt-Equity Ratio (Book Value) has to be less than one.
7. Current Assets > Twice Current Liabilities
8. Debt < Twice Net Current Assets
9. Historical Growth in EPS (over last 10 years) > 7%
10. No more than two years of declining earnings over the previous ten years.
Damodaran opisuje najsławniejszego ucznia Grahama, czyli wspomnianego Buffetta i wraca do pytania czemu prawie nikomu nie udało się powtórzyć sukcesu "Wyroczni z Omaha" skoro ta strategia jest taka doskonała?
W końcu dobra metoda powinna działać, a tu mamy klapę na całej linii.
Dlaczego tak się dzieje?
Teoretycznie można na przykład stworzyć fundusz inwestujący według tych zasad i zatrudnić całą grupę zdolnych ludzi wyszukujących niedowartościowane "perełki", a potem nic tylko zarabiać na prowizjach i opłatach od zadowolonych klientów. No to gdzie są te fundusze?
Okazuje się, że głównym problemem jest niecierpliwość i krótki horyzont czasu inwestorów. Presja na natychmiastowe wyniki jest na tyle duża, że na przykład zarządzający funduszem zwykle nie doczeka efektów swojej pracy, ponieważ po kilku słabszych kwartałów albo wyrzuci go prezes, albo uciekną klienci liczący na szybki zysk.
Podobnie zniechęcają się też indywidualni inwestorzy, którzy mogą czuć się sfrustrowani porównując swoje wyniki z rynkiem i w słabszym okresie po prostu porzucą metodę będąc pod kreską.
Warto jeszcze rozważyć takie problemy jak: dywersyfikacja,
podatki i koszty transakcyjne oraz kłopot z łatwym dostępem do danych.
To paradoksalne, ale skoro tak łatwo znaleźć w komputerze potrzebne nam
wskaźniki, tym samym efektywność rynku sprawia, że wychwycenie
niedowartościowanych spółek jest trudniejsze niż w czasach, kiedy
Buffett budował swoje imperium.
Przyznam, że sam dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że taka metoda mi nie odpowiada, bo nie chcę czekać na przykład 5 lat na nieznany efekt przy bardzo dużym możliwym obsunięciu wartości inwestycji, a zadanie utrudniają realia polskiego rynku kapitałowego, zupełnie odmienne od amerykańskiego (w PL dla zbyt wielu spółek akcjonariusz jest po prostu naiwnym dawcą kapitału).
Dlatego inwestowanie w wartość jest dobre dla osób, które są pewne swojej metody, mają dużo czasu i kapitału, a w razie pomyłki są gotowe na bardzo wysokie straty.
Niestety, ta metoda w krótszym horyzoncie czasu przegrywa z innymi (na przykład z momentum) i dlatego sam pozostaję głównie jej kibicem.