Wczoraj amerykański indeks S&P 500 stracił 6,66% zamykając się na poziomie 1119,46 pkt. Atmosferę grozy podkreślały obrazki z płonącego Londynu i Birmingham.
Patrząc na te ujęcia przypomniało mi się, że w marcu 2009 roku dno tego indeksu wypadło na... 666,79 pkt. Co za diabelski zbieg okoliczności :)
Oczywiście są to tylko liczby i nie wierzę w takie kabały, ale byłoby zabawne wyrysować jakieś lokalne dno akurat po tak wyliczonym spadku.
Należy jednak pamiętać że nadzieja czy kabała nie są żadnymi sensownymi strategiami inwestycyjnymi.
Jeśli strata jest zbyt duża i mamy wysokie zaangażowanie w akcje czy aktywa typu ropa naftowa, należy ją ciąć i chronić kapitał, a nie bawić się w zaklęcia.
Dlatego uważam, że jeśli dziś rynki nie uwierzą w bajeczki (może poparte jakimś lekkim dodrukiem czy zrzutem z helikoptera) Bena Bernanke (godzina 20:15), nie ma co udawać twardziela (mit o macho z cojones) i stawiać opór czołgowi z szabelką trzymaną w trzęsącej się dłoni, tylko lepiej uciekać przed napierającym spanikowanym tłumem, w którym tak naprawdę jesteśmy my sami.
A co w wariancie optymistycznym?
Gram pod powrót do 44 tys. pkt na WIG i tam zrzucam część balastu czekając co dalej zrobi rynek. Najważniejszą spółką dla mnie jest w tej chwili CD Projekt Red, ponieważ w piątek kupiłem tego więcej u innego maklera niż w portfelu bloga (w sumie mam ponad 2 tys. akcji- 700 w XTB + to:
Tu fajnie byłoby dotrzeć do 7 złotych.
Co do tracących spółek- zostanę zapewne przymusowym długoterminowcem, ale zakładałem to od początku robiąc zakupy za w sumie niewielkie kwoty. Najwyżej poczekam do 2020 roku i powiem wtedy - "A jednak miałem rację i wyszedłem na zero", co oczywiście nie uwzględnia kosztu pieniądza w czasie, ale czego nie robi się dla dobrego samopoczucia?