No tak, nie ma w tym nic ekscytującego kiedy odłożysz te 100, 200, 500 czy 1000 zł, prawda?
Zawsze w takim przypadku poszukiwaczy mocnych wrażeń odsyłam do uprawiania sportów ekstremalnych czy bardziej leniwych - choćby do kina. Pieniądze z zasady nie lubią hałasu i zgiełku.
Moje przypuszczenia potwierdzają wyniki niedawno zakończonej ankiety, w której zapytałem Czytelników „jakim kapitałem aktywnie zarządzasz?”
Wzięło w niej udział 672 uczestników i wszystkim dziękuję za klikanie (celowo ustawiłem na żartownisiów filtr, który łatwo zauważyć na wykresie):
kliknij w obrazek, aby powiększyć
Jak możemy bez trudu dostrzec, najwięcej osób mieści się w przedziale do 20., góra 50. tysięcy złotych.
Co z tego wynika?
Przy takim kapitale nadal priorytetem musi być oszczędzanie, a nie inwestowanie, ponieważ dla osoby posiadającej 20 000 zł odłożenie 200 zł miesięcznie powiększy jej kapitał o kilkanaście procent w ciągu roku bez żadnego ryzyka i główkowania w co zainwestować.
Co paradoksalne, dzięki temu najłatwiej jest na początku drogi do bogactwa, ponieważ kiedy odłożysz ten pierwszy tysiąc, dorzucasz kolejny i masz o 100% większy kapitał.
Kiedy zaczyna tak naprawdę liczyć się stopa zwrotu z inwestycji?
W dużej mierze zależy to od nas samych, ponieważ jeśli stworzysz fundusz awaryjny, uporządkujesz budżet domowy i co miesiąc będziesz generować nadwyżki gotówki, wszystko zależy jak duże są te kolejne wpływy.
W scenariuszu optymistycznym może to być powiedzmy 1,5 tysiąca złotych miesięcznie, co daje rocznie 18 tysięcy (+odsetki). Inaczej mówiąc, kapitał o wielkości 100. tysięcy złotych jest spokojnie powiększany o ponad 20% dzięki dopłatom i odsetkom z lokat/kont.
W wariancie popularnym zapewne chodzi najczęściej o kwoty rzędu 200-500 zł miesięcznie.
Tu tkwią bardzo duże rezerwy u większości Polaków – z ostatnich wyników badań podawanych przez Fundację Kronenberga wynika, że zaledwie 6 czy 7% populacji regularnie oszczędza.
Wiadomo, że część kapitału należy wystawić na większe ryzyko, z którym wiąże się inwestowanie. Ryzyko ma dwie strony medalu, czyli możemy stracić pieniądze, ale i zarobić więcej niż na lokacie czy koncie oszczędnościowym.
Na początku należy sobie postawić jednak pytanie: czy stać mnie na straty? A jeśli tak, to jakie konkretnie i czego oczekuję w zamian?
I tu wkraczamy na pole psychologii – jedna osoba może stracić 10 czy 20% kapitału i niespecjalnie to przeżywa, a inna posiada milion złotych na rachunku i płacze po forach, że straciła 1000 zł w jakimś funduszu inwestycyjnym.
Każdy musi sam ocenić swoją psychikę i dla części osób rynki kapitałowe, czyli akcje, waluty, surowce czy choćby agresywne fundusze inwestycyjne powinny być tematem zamkniętym i niech się lepiej skupią na zarabianiu pieniędzy w inny sposób, a nadwyżki finansowe lokują na kontach oszczędnościowych, w obligacjach czy na lokatach (ewentualnie w nieruchomościach przy wyższym kapitale).
Z kolei na drugim biegunie znajduje się cała grupa, zwykle młodych, niecierpliwych, którzy ze swoim drobnym kapitałem rzędu zwykle kilku-kilkunastu tysięcy chcą szybko podbić świat najczęściej bawiąc się wysoką dźwignią. Pewnie jeden czy dwóch na stu odniesie sukces (najczęściej chwilowy ze względu na stale zbyt duże podejmowane ryzyko), ale dla większości kończy się to dreptaniem w miejscu, czyli coś w rodzaju: mam 5 tysięcy, dojeżdżam do 10. i spadam do 5. albo niżej po nieudanej transakcji/transakcjach. Tu rozwiązaniem jest nie tylko opracowanie własnego systemu, ale również dokładnie zbadanie tematu: zarządzanie pieniędzmi/money management i co najtrudniejsze, stosowanie teorii w praktyce.
Idealnym układem jest stworzenie sprawnego mechanizmu działającego w następującej kolejności: zarabiam-oszczędzam-inwestuję i tak w koło aż do osiągnięcia swojego celu, który każdy powinien zdefiniować i regularnie sprawdzać postępy.
A kto przeczytał do końca, proponuję, żeby sobie wypłacił premię za wytrwałość i dorzucił do swoich oszczędności choćby 50 zł.