Większość ludzi nosi w sobie dość naturalne pragnienie posiadania domu na pięknie położonej działce. Zresztą łączy się ono z ponadczasowym stereotypem prawdziwego mężczyzny: syn, dom, drzewo. Jednak w naszych polskich realiach zakup działki budowlanej i wybudowanie domu oznacza nie tylko wiele lat ciężkiej pracy i wyrzeczeń, ale prawdopodobnie także konieczność zaciągnięcia sporego kredytu hipotecznego.
Pomijam ludzi z tych górnych trzech, maksymalnie pięciu procent najwięcej zarabiających, lecz nawet dla nich dom w dużym mieście stanowi naprawdę spore wyzwanie finansowe, co sprawia, że także przeróżne gwiazdy i gwiazdki muszą posiłkować się kredytami.
W tym roku pogoda nas nie oszczędza i co chwile pojawiają się różne kataklizmy, w tym powodzie. Obserwując dramat ludzi z Bogatyni czy wcześniej Sandomierza pomyślałem sobie, że gdybym znalazł się na ich miejscu pewnie straciłbym praktycznie wszystko w przypadku, gdybym posiadał dom.
Kupno działki i wybudowanie domu to wydatek rzędu kilkuset tysięcy w małej miejscowości, a w większej możemy spokojnie przekroczyć barierę miliona złotych i to znacznie. Teraz załóżmy, że pracujesz i oszczędzasz przez kilka-kilkanaście lat i wszystko znika w ciągu jednej nocy.
Pewnie część odzyskasz z ubezpieczenia, ale czy znajdziesz wystarczającą motywację do odbudowy wiedząc, że za 5 czy 10 lat woda może znowu wrócić? Jak żyć w takim stresie?
Trudne pytanie.
Poza tym pojawiają się całkiem inne niespodziewane trudności. Na przykład ktoś wymyśli, że przez twoją działkę będzie przebiegać autostrada albo w pobliżu wybudują spalarnię śmieci zmieniając plan zagospodarowania przestrzennego. Tu też teoretycznie odzyskasz jakieś pieniądze, ale zawsze są jakieś mniejsze czy większe straty.
Wreszcie - możesz stracić pracę. Oglądałem wczoraj jakiś reportaż o budowlańcu z Nevady, który zarabiał 4000 dolarów miesięcznie i wziął nieduży kredyt hipoteczny na dom (około 300k USD). Został zwolniony i nie może znaleźć pracy w promieniu kilkuset kilometrów, a jego dom, który budował przez kilka lat własnymi siłami z pomocą rodziny i przyjaciół zostanie zlicytowany.
Na dodatek zauważ, że dom jest zupełnie niepłynnym aktywem- spróbuj go sprzedać za jakąś godziwą cenę, a sam się przekonasz.
Prędzej jest studnią bez dna połykającą wszelkie nadwyżki finansowe. Na moje nieszczęście/szczęście nie mam zamiłowania do majsterkowania , a to wydaje się wręcz koniecznością dla osób posiadających dom.
Czy w takim razie chcę przez to powiedzieć, że lepiej mieszkać w kołchozie i być narażonym na słuchanie wiertarki sąsiada, radia przygłuchej sąsiadki czy przekleństw młodocianych blokersów pod oknem? Na pewno nie.
Jednak trzeba zważyć dokładnie całe ryzyko finansowe posiadania domu i upewnić się, że naprawdę stać Cię na budowę/kupno i co ważniejsze, na jego utrzymanie.
W tym miejscu wracamy do podstaw finansów, czyli dywersyfikacji. Wpakowanie wszystkiego w jedną klasę aktywów i to bardzo mało płynnych, a w przypadku wspomagania się kredytem hipotecznym nawet więcej niż wszystkiego co masz, przeczy zdrowym zasadom zarządzania kapitałem.
Gdzieś jednak trzeba mieszkać i dlatego uważam, że można się zlewarować, ale wyłącznie na mieszkanie, ponieważ da się je spłacić w zdecydowanie krótszym czasie i na dodatek jest ono znacznie płynniejsze na rynku.
W przypadku domu dochodzi problem z logistyką. Zwykle jest położony na obrzeżach miasta lub nawet poza nimi i w związku z tym tradycyjna rodzina w modelu 2+2 musi utrzymywać co najmniej 2 auta i spędzać w samochodzie mnóstwo czasu.
Tu blok/kamienica posiada zdecydowaną przewagę, nieco rekompensującą zalety domu, które dla mnie z punktu widzenia czystego komfortu są jednak zdecydowanie większe.
Niestety, według moich wyliczeń po prostu nie stać mnie na taki wydatek, a budowa systemem gospodarczym i nauka wszystkich zawodów budowlanych zupełnie mnie nie pociąga.