Legendarny Peter Lynch zasłynął z niesamowitej stopy zwrotu, szczególnie biorąc pod uwagę wielkość aktywów którymi zarządzał. W końcu czym innym jest wyciśnięcie 30% z 1000 czy 10000 zł, a czym innym z miliarda dolarów. Tymczasem jego fundusz Magellan mknął jak torpeda i w latach 1977-1990 osiągnął średnioroczną stopę zwrotu 29,2%, znacznie bijąc benchmark, czyli indeks S&P 500.
Nic dziwnego, że jego powiedzenia i wskazówki są do dziś tak utrwalone w świadomości inwestorów. Jedną z nich jest: inwestuj tylko w to na czym się znasz.
Brzmi bardzo ładnie i wydaje się świetnym pomysłem.
Faktycznie zgadzam się z tym w takim sensie, że jeśli nie jestem w stanie zrozumieć działania danego instrumentu w kilka minut – przynajmniej podstaw (polecam polisy UFK i ich OWU), staram się takie inwestycje omijać.
Podobnie do niedawna nie miałem pojęcia, że Robert Parker w ogóle istnieje, ale nadal nie rozumiem dlaczego akurat on, a nie jakiś inny koneser decyduje o wszystkim na rynku wina (jak otworzy felerną butelkę albo ma zły humor, krach murowany), więc nie inwestuję w wino.
Pojawia się jednak pewna pułapka związana z nadmierną pewnością siebie. Co jej sprzyja?
Na przykład inwestowanie w branżę, w której pracujemy i znamy ją od środka.
Przykładowo: pracujesz w Google, czyli wiesz o spółce czy w ogóle IT więcej niż ludzie z zewnątrz. Z tego powodu wręcz automatycznie uważasz, że będziesz zarabiał więcej od średniej inwestując w te akcje na giełdzie przewidując dołki i górki czy gorsze i lepsze wyniki finansowe (metoda inwestowania nie ma tu akurat znaczenia).
Dowody empiryczne niestety temu przeczą -odsyłam do wyników badań prowadzonych przez 10 lat w Norwegii.
Istnieje jednak pewna grupa zawodowa, która osiąga fantastyczne wyniki w inwestowaniu. Zgadnijcie która?
Bingo. Politycy.
Jak obliczył Stephen Bainbridge z UCLA w latach dziewięćdziesiątych amerykańscy senatorzy przeciętnie bili rynek aż o 12,4% rocznie, podczas, gdy przeciętny Amerykanin uzyskiwał stopę zwrotu o 1,4% niższą od średniej rynkowej.
Ciekawe, prawda? Bainbridge prowadzi bezskuteczną krucjatę, żeby zabronić czynnym politykom inwestowania na giełdzie, ale idzie mu jak po grudzie.
Co gorsza, podobny fenomen nadmiernej pewności siebie (overconfidence) rozciąga się w ogóle na cały rynek akcji i jak podaje DALBAR (via NYT), w ostatnim dwudziestoleciu przeciętny inwestor osiągnął na amerykańskim rynku akcji średnioroczna stopę zwrotu zaledwie 3,17%, podczas gdy benchmark, czyli S&P 500 rósł przeciętnie o 8,2% każdego roku.
Jakie z tego wynikają praktyczne wnioski?
Zamiast męczyć się na rynku i płacić ciągle prowizje dla większości inwestorów lepszym rozwiązaniem jest fundusz indeksowy. Dlatego warto zainteresować się ETFem na WIG20, który w końcu powinien pojawić się u nas jesienią.
Uważam, że nie należy mylić kompetencji zawodowych z rynkowymi i prawdopodobnie bez insider tradingu, do którego nie zamierzam nikogo zachęcać, ciężko o jakieś nadzwyczajne zyski.
Co więcej, sądzę, ze jeśli pracujesz w danej spółce, nie powinieneś trzymać w portfelu zbyt wielu jej akcji, bo na przykład jeśli ona zbankrutuje, tracisz równocześnie kapitał i podstawowe źródło utrzymania.
No i wracamy do punktu wyjścia, czyli stworzenia choćby podstawowego systemu inwestowania, który określa maksymalną wielkość pozycji, maksymalną stratę, szacowany stosunek zysku do ryzyka (najlepiej co najmniej 2:1) oraz strategię realizacji zysku.
Ewentualnie szykuj się do startu w wyborach.