Dzisiejszy tytuł wpisu jest nieco żartobliwym przekomarzaniem się z Marcinem, który wywołał wczoraj prawdziwą burzę i lawinę komentarzy swoim wpisem „Dlaczego lepiej osiągnąć niezależność finansową niż zarobić milion?”
Myślę, że warto przeczytać posta i komentarze, ponieważ wywiązała się interesująca dyskusja, a ja chciałbym ze swojej strony zaznaczyć na początku, że moim zdaniem nie istnieje idealna recepta pasująca do każdego.
Dla jednej osoby marzeniem jest życie wędrowca niezwiązanego na stałe z nikim i niczym, niezależnego również finansowo. Dla innej liczy się stabilizacja i własne miejsce na ziemi itd. itp.
Z tego powodu zawsze będzie istniała różnica zdań.
Jednak wydaje mi się, że nie widzę za bardzo powodu dlaczego mamy kontrastować pasywne dochody z milionem złotych majątku? Przy okazji drobna uwaga: zarobić milion to nie to samo co go odłożyć i posiadać w płynnych aktywach.
Równie dobrze można budować pasywne dochody jak też równolegle tworzyć pozytywną wartość netto naszego majątku, dążąc do przysłowiowego miliona czy jakiejkolwiek innej interesującej nas kwoty.
Zresztą ten milion trzeba dokładniej zdefiniować, ponieważ posiadacz mieszkania w dobrym punkcie dużego miasta teoretycznie może uznać się za milionera sumując jego wartość z samochodem, działką rekreacyjną, lokatami w banku czy posiadanymi jednostkami funduszy inwestycyjnych lub akcjami.
Tu należałoby raczej zacząć od obliczenia wartości majątku netto (na przykład przy pomocy specjalnego kalkulatora) odejmując od posiadanych aktywów wszelkie nasze zobowiązania – głównie kredyty, zwykle największy jest kredyt hipoteczny.
Jednak i to nie wystarczy. Nawet jeśli posiadasz spłacone mieszkanie o wartości powiedzmy 300. tysięcy złotych, możesz na pewno cieszyć się tymi pieniędzmi i mieć zabezpieczenie, że w razie podbramkowej sytuacji je sprzedasz, ale przecież akurat w tym momencie wcale nie jest ono źródłem dochodów, tylko jednym z największych obciążeń twojego budżetu.
Owszem, jego wartość może wzrosnąć z czasem, ale wszystko zależy od tego, kiedy je kupiłeś. Jeśli 2-3 lata temu, na razie w zdecydowanej większości przypadków przegrywasz z inflacją.
Jednak zauważ, że jeśli je sprzedasz, musisz gdzieś mieszkać i podobny lokal pewnie będzie kosztował mniej więcej tyle samo, więc te setki tysięcy są często nieco złudne.
Raczej chodzi o inne płynne aktywa, które możesz spieniężyć nie pogarszając swojego obecnego standardu życia.
Może być też i nieruchomość, ale rzadko kiedy ta, w której teraz mieszkasz.
A teraz wróćmy do podejścia Marcina- on skupia się na tworzeniu pasywnych dochodów uważając, że mają one większy potencjał zarobkowy niż tradycyjna praca na etacie.
Oczywiście, że tak.
Jednak statystycznie większości ludzi nie uda się rozkręcić na tyle pokaźnych alternatywnych źródeł dochodu, aby mogły się one równać z tradycyjnym etatem.
Prosty przykład: spróbuj zarobić w internecie 2 tysiące PLN miesięcznie. Ile procent startujących daje radę dotrzeć do tego punktu? Na dodatek wielu z nich pracuje o wiele ciężej niż ci na etacie, którzy odbębnią swoje i idą do domu.
A teraz spróbuj znaleźć pracę, gdzie dostaniesz 2 tysiące PLN miesięcznie.
Według mnie to nie jest zbyt skomplikowane. Ba, wielu Czytelników bloga oburzyłoby się, że za tyle nigdy nie chcieliby w ogóle ruszać się z domu -szczególnie ci, którzy nigdy nie musieli się sami utrzymywać :)
Czy chcę przez to powiedzieć, że Marcin źle robi, że angażuje się w swoje projekty, zamiast poszukać sobie tradycyjnego etatu?
Jeżeli życie go do tego nie zmusza i nie płaci tych wszystkich rachunków co miesiąc (fajnie wygląda na ich tle oficjalna inflacja 2,3%), niech próbuje, ale w większości przypadków ludzie nie mają takiego wyboru.
Z tego powodu osobiście uważam, że powinniśmy raczej dążyć do dywersyfikacji źródeł przychodu, a nie ograniczania się do próbowania tylko w jednej niszy, choćby nie wiem jak obiecującej.
Niektórzy na przykład nie mają żyłki biznesmena i wolą spełniać się zawodowo wspinając się po szczeblach kariery czy też po prostu odwalając swoją robotę i o godz. 16.10 zapominając o niej do następnego ranka.
Zresztą trudno chyba sobie wyobrazić, żeby w Polsce nagle pojawiło się kilkanaście milionów samych biznesmenów. Skąd wzięliby pracowników?
Poza tym ten milion wcale nie musi być końcem drogi, tylko da nam zdecydowanie większy komfort niż na przykład przelew za klikane reklamy AdSense 500 dolarów miesięcznie i drżenie o to czy Google coś się nie odwidzi i nie da ci bana nie wiadomo za co, albo po prostu ludzie przestaną klikać w reklamy.
No i oprocentowanie środków wcale nie musi wynosić wspomniane w tamtym artykule 5% rocznie, tylko na przykład 6,9%.
Zakładając, że nie chcemy przejadać kapitału musimy uwzględnić inflację, ale jeśli gromadziliśmy środki na dostatnie życie przez kolejne 20-25 lat to te wspomniane 6,9% dałoby nam obecnie 5 750 zł miesięcznie, co wcale nie jest taką małą sumą -jak mi się wydaje.
Podsumowując, uważam, że na początku trzeba po prostu ciężko zasuwać w najprostszy sposób przynoszący nam pieniądze i dopiero po zebraniu odpowiedniej poduszki finansowej – na przykład w postaci funduszu awaryjnego + nadwyżka budować alternatywne źródła przychodu poświęcając im więcej czasu niż w momencie, kiedy jesteśmy kompletnymi „golasami”.
Finansowym celem nadrzędnym jest według mnie generowanie pozytywnego cash flowu i do tego równie dobry może być własny biznes, praca na etacie czy zakładanie stron w internecie.
Takie jest moje zdanie, ale niekoniecznie pasuje do każdej sytuacji.
Jeśli na przykład Marcin widzi, że jego praca nad budową dochodów pasywnych przynosi mu odpowiednio zachęcający przyrost procentowy dochodów (na początku kwotowo są one zawsze stosunkowo niewielkie), może faktycznie odniesie w ten sposób sukces? Jednak na pewno zdecydowanie łatwiej to robić posiadając odłożone choćby te 50-100 k PLN na koncie.