W ostatnich dniach wszyscy mówią o amerykańskich bankach, które prześcigają się w optymistycznych prognozach na temat swoich zysków i w ten sposób dostarczają paliwo do wzrostów na giełdach. Bank Wells Fargo nie jest wcale wyjątkiem, bo podobne deklaracje składali prezesi Citigroup, Bank of America czy JP Morgan, chociaż ten ostatni stwierdził, że marzec nie będzie już tak udany.
Dodatkowo władze amerykańskie zapewniają, że wszystkie banki objęte programami pomocowymi z pewnością zaliczą testy warunków skrajnych (stress testy), które służą do określania ryzyka. Prościej mówiąc zdaniem organów kontrolnych banki nie zbankrutują, a ich kondycja teoretycznie nie jest tak zła jak nam się wydaje. Czyżby?
Regulatorzy stwierdzili, że wszystkie 19 kontrolowanych banków przejdzie te testy. W sumie nic dziwnego skoro zakłada się, że jeśli istniałoby jakiekolwiek zagrożenie, otrzymają dodatkową pomoc finansową, rzecz jasna z kieszeni podatnika.
Wciąż w panice szuka się w USA jakiegoś rozwiązania problemu toksycznych aktywów. Najnowszym pomysłem jest przepakowanie ich i sprzedawanie pod zmienioną nazwą przez fundusze inwestycyjne, które w zamian otrzymałyby sowitą prowizję. To naprawdę szatański i ryzykowny krok, bo nie wiem czy gdyby Amerykanie ponownie straciliby pieniądze na takich „inwestycjach”, wytrzymaliby nerwowo i wtedy przepowiednie Jima Rogersa o zamieszkach na ulicach amerykańskich miast stałyby się rzeczywistością.
Kolejnym sposobem na ratowanie banków ma być emisja akcji, ale pytanie kto je kupi? Po zmianie reguł księgowych praktycznie nie wiadomo co tak dokładnie znajduje się w bilansach.
W przyszłym tygodniu poznamy wyniki Goldman Sachs, JP Morgan czy Citigroup. Prawdopodobnie będą one podrasowane i wyglądały bardzo ładnie na pierwszy rzut oka. To może zaowocować jakąś euforią – stąd moja teoria o szczycie giełdowym 16 kwietnia (oparta na obliczeniach Armstronga) może znaleźć podstawy fundamentalne.
Znamy przysłowie giełdowe „kupuj plotki, sprzedawaj fakty” i tu pasuje mi ono także doskonale, tym bardziej, że za nami już jest naprawdę potężne odbicie. Nasza giełda reprezentowana przez WIG20 urosła aż o 42% od dna z 18 lutego. To naprawdę dużo.
Kryzys przecież wcale się nie skończył, a w Polsce w realnej gospodarce tak naprawdę dopiero się zaczyna. Czy obecne ceny nie są zbyt optymistyczne? Nie można zapomnieć o kolejnej bombie tykającej w USA: zadłużeniu na kartach kredytowych.
Nie ma co się oszukiwać, że tu sytuacja się poprawi, jeżeli bezrobocie gwałtownie rośnie. Amerykanie beztrosko zazwyczaj używają po kilka kart kredytowych naraz i na dodatek spłacają tylko minimalne kwoty zadłużenia.
Co teraz zrobi bank? Podniesie oprocentowanie i opłaty także dobrym klientom, żeby pokryć straty.
Poza tym w Reutersie znajdziemy też taką niewinną notatkę, że na razie nie należy publikować szczegółowych wyników stress testów banków, bo spowodowałoby to „skomplikowaną reakcję rynku akcji”, czyli zwałę.
Zatem wracając do tytułowego pytania czy akcje banków pociągną giełdy, odpowiedź może być zaskakująca i brzmieć: Tak, ale do dołu.