W 2004 roku akcje Google kosztowały w ofercie publicznej 85 dolarów. Potem wraz z rozwojem firmy notowaliśmy coraz wyższe poziomy, aż w zeszłym roku cena przekroczyła 700 dolarów. Od tamtej pory obserwujemy zjazd ceny i wczoraj już wystarczyło zapłacić 279,43 $, aby stać się szczęśliwym posiadaczem akcji spółki z Mountain View. Patrząc na P/E blisko 17 oraz nadchodzące spowolnienie gospodarcze od strony fundamentalnej na pierwszy rzut oka nie widać jakieś szczególnej okazji. Ciekawie zrobiłoby się, gdyby cena zeszła w rejon emisyjnej, ale to chyba na razie mrzonki. Atrakcyjność spółki polega teraz na braku zadłużenia i 14 miliardach zielonych w gotówce w kasie (ponad 45$ na akcję!).
Tak naprawdę cały zarobek praktycznie mają nadal na reklamach AdSense i teraz ważna informacja dla umieszczających takie u siebie – w zeszłym miesiącu na zebraniu wierchuszki postanowiono między innymi, żeby skoncentrować się na reklamie graficznej oraz przeznaczonej do telefonów komórkowych. Hmm, trochę dziwi mnie ta grafika, bo sam jej nie lubię i wydaje mi się, że więcej ludzi włączy sobie programy blokujące.
Wracając do tytułu, Google zaczyna zaciskać pasa i kasować niektóre projekty. Kryterium użyteczności wydaje się dość proste: ilu będzie użytkowników oraz jakie da się z niego wycisnąć przychody finansowe. Zauważmy, że Yahoo! czy eBay niedawno ogłosiły zwolnienia pracowników, a Google jednak lepiej kontroluje koszty skoro nic nie słychać o grupowych zwolnieniach. Jeśli kryzys naprawdę rozkręci się na dobre i kapitalizacja Google zejdzie do jakichś absurdalnych poziomów, warto będzie się zastanowić nad kupnem tych akcji, gdy przestaną spadać i zaczną dryfować. Na razie to nie ta faza rynku (możliwe odbicie).