piątek, 6 lipca 2018

Wolność finansowa to droga, nie cel

W przyszłym tygodniu zaczynam remont łazienki. Kiedyś wiązałby się on u mnie ze stresem dotyczącym finansów, czyli gorączkowym poszukiwaniem pieniędzy i prawdopodobnie robieniem głupot w stylu zaciągania kredytu w banku, jeśli nie zmieściłbym się w zakładanym budżecie.

Teraz od strony finansowej jestem wyluzowany i bardziej martwi mnie na przykład, jak zniesie to całe zamieszanie mój pies.

Polecam ten stan i mam nadzieję, że wielu Czytelników już znalazło się na tym etapie.

Natomiast z czasem nieco zmieniło mi się podejście do "wolności finansowej".

Definiuję ją jako stan, w którym nie musisz pracować zarobkowo, ani nie zależysz finansowo od kogokolwiek i równocześnie prowadzisz swój ulubiony styl życia. Więcej na ten temat tutaj (wymagany angielski).
fot. David Simmonds
Według mnie warto wyliczyć swoją liczbę (po angielsku często nazywaną "fuck you money"), czyli graniczną kwotę, po osiągnięciu której staniesz się umownie "wolny finansowo".

Jednak nie do końca zgadzam się z koncepcją, że po jej osiągnięciu koniecznie musisz przestać być aktywny zawodowo.


Sam od lat nie pracuję na etacie i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał, ale wiem, że obojętnie, jaką będę dysponował sumą pieniędzy, zawsze będę interesował się rynkami kapitałowymi i inwestowaniem.

U mnie jest pewnie trochę tak, jak w tym dowcipie:

Spotyka się dwóch inwestorów giełdowych i jeden pyta drugiego:

- Co byś zrobił, gdybyś wygrał miliony w Lotto?

- Jak to co? Grałbym dalej, póki kasy by mi starczyło.

Owszem, zachodzą u mnie jakieś zmiany. Na przykład przed trzydziestką śmiałem się z ludzi zakładających lokaty czy kupujących obligacje skarbowe, a teraz sam do nich należę.

Jednak jestem przekonany, że giełda i inwestowanie na rynkach kapitałowych pozostaną ze mną na zawsze.

Lubię też pisać bloga. Staram się rzadko wstawiać reklamy i wolę programy partnerskie, w których sam decyduję, co jest moim zdaniem przydatnym produktem finansowym dla Czytelników i na czym również trochę zarobię. Przykładowo - obecnie możecie zyskać do 400 zł za założenie darmowej karty kredytowej Citi Simplicity.

W Polsce zapewne więcej osób kręcą nieruchomości, dyskusje o kupowaniu mieszkań na wynajem itd. I to doskonale rozumiem, choć nie widzę się w roli kamienicznika (dlatego zainwestowałem w ziemię/działki budowlane). Co kto lubi.

Generalnie opłaca się dywersyfikować źródła przychodów, także przyszłych. Dlatego nie przemawia do mnie w stu procentach popularna idea rozpuszczonych wieloletnią hossą w USA, aby oszczędzać i inwestować nadwyżki finansowe głównie w tanie, pasywne fundusze indeksowe uzupełniane przez bezpieczne instrumenty (u nas lokaty, konta oszczędnościowe czy obligacje skarbowe).

Owszem za jakąś część kapitału tak, ale równocześnie nalezy posiadać plan B (na przykład własny biznes), C (nieruchomości) czy D (inwestycje alternatywne).

No i warto zdobyć jakiś fach/umiejętność pozwalającą na powrót na rynek pracy w awaryjnej sytuacji.

Poza tym świat ciągle ewoluuje i zmienia się. Ciężko dokładnie powiedzieć, jak będzie wyglądać za 10, 20 czy 30 lat. Wiele założeń, w tym również moja i Twoja magiczna liczba, może okazać się błędnymi.

Dlatego z czasem zrozumiałem, że dla mnie wolność finansowa to droga, którą wędruję, a niekoniecznie cel zamknięty w konkretnej liczbie.

A jakie jest Wasze zdanie? Zapraszam do komentarzy.