W końcu pojawił się długo oczekiwany prezydencki projekt ustawy, która w szumnych zapowiedziach miała rozwiązać problem hipotecznych kredytów walutowych, a w rzeczywistości jedynie umożliwia klientom odzyskanie części tak zwanych spreadów walutowych.
Całkowity koszt ustawy dla banków szacuje się "tylko" na 3,6-4 mld zł, czyli wielokrotnie mniej niż rynek obawiał się wcześniej, co ściągało w dół giełdowe wyceny akcji sektora finansowego. Nic dziwnego, że na wtorkowej sesji GPW wystrzeliły kursy banków, najmocniej tych najbardziej "umoczonych" w kredyty frankowe, czyli Getin Noble Banku (+23,3%), Banku Millennium (+16,1%) czy PKO BP (+10,5%).
Zupełnie odmienne nastroje panują wśród rozczarowanych "frankowiczów". Na pewno nie tego oczekiwali.
A co tak naprawdę dostaną?
Możliwość ubiegania się o zwrot nienależnego spreadu naliczanego przez banki pomiędzy 1 lipca 2000, a 26 sierpnia 2011 r. (wtedy weszła w życie ustawa pozwalająca na spłatę kredytu bezpośrednio w walucie obcej).
Przy udzielaniu kredytu walutowego banki stosowały własne tabele kursowe, dzięki czemu zarabiały dodatkowe pieniądze zarówno przy udzielaniu kredytu, jak też później przy spłacie rat.
W ustawie ten dodatkowy zysk banku ogranicza się do pół procenta poniżej/powyżej kursów kupna/sprzedaży walut wyznaczanych przez NBP, czyli dla aktualnej tabeli w obecnych warunkach bank musiałby udzielać kredytu we frankach po minimalnym kursie 3,9359 zł, a przyjmować raty maksymalnie po 4,056 zł.
Jeżeli bank zaniżał kurs waluty przy udzielaniu kredytu i zawyżał przy spłacie rat, będzie teraz musiał zwrócić różnicę spoza widełek kursowych NBP z odchyleniem pół procenta.
Maksymalna kwota kredytu podlegająca ustawie została ograniczona do 350 tys. zł na kredytobiorcę, czyli dla małżeństwa wyniesie ona 700 tys. zł.
Dziś Henryk Kowalczyk w studiu TVN24 BiŚ tłumaczył, że wbrew projektowi ustawy limit będzie wynosił 350 tys. zł na cały kredyt, czyli małżeństwo nie będzie mogło powiększyć go do 700 tys. zł.
Ustawa obejmuje również kredyty już spłacone, ale nie dotyczy kredytów inwestycyjnych, czyli takich, których spłatę przedsiębiorca zaliczał do kosztów uzyskania przychodów.
Co istotne, każdy zainteresowany będzie musiał sam złożyć wniosek o wyliczenie konkretnej kwoty nienależnie pobranej przez bank w terminie sześciu miesięcy od wejścia w życie ustawy, czyli z automatu odpadnie część osób, które nie przypilnują tematu.
Dodatkowo bank doliczy klientowi do zwracanej kwoty połowę odsetek ustawowych.
Następnie w ciągu 30 dni bank przygotuje dokumenty dla klienta, który będzie miał rok na ich podpisanie i przekazanie z powrotem do banku.
Spłacającym kredyty bank obniży kapitał pozostały do spłaty, a tym, którzy już kredytu nie mają, zwróci gotówkę.
A co z obiecywanym przewalutowaniem kredytów?
Na wczorajszej konferencji prasowej przedstawiono mgliste obietnice zmuszenia banków do rezygnacji z kredytów walutowych pod naciskiem Komisji Nadzoru Finansowego i jej nowych rekomendacji. W tej sprawie 10 sierpnia zbierze się Komitet Stabilności Finansowej. W skrócie koncepcja polega na tym, że kredytom walutowym zostaną przypisane znacznie wyższe wagi ryzyka i ich utrzymywanie ma być nieopłacalne dla banków.
Zniknął temat "kursu sprawiedliwego" i ustawowego rozwiązania problemu.
Oznacza to pozostawienie tykającej bomby, a krótkoterminowo chwilę oddechu dla banków i ich akcjonariuszy.
Dla GPW to już drugi pozytywny sygnał fundamentalny w te wakacje - najpierw przesunięto w czasie temat finałowego demontażu OFE, a teraz przewalutowania kredytów hipotecznych.
Oczywiście zyskał też zloty, ponieważ zniknęło zagrożenie destabilizacji polskich banków i systemu finansowego.
Osoby, które nie spłacają kredytu walutowego, zapewne uznają rozwiązania prezydenckie za sensowne. Natomiast spłacający walutowe kredyty hipoteczne na pewno czują się bardzo rozczarowani.
A jakie jest Wasze zdanie?