czwartek, 25 grudnia 2014

Król dolar znowu triumfuje, złoty nurkuje

O ile słabe zachowanie polskiej giełdy na tle bijącej rekordy Wall Street nikogo specjalnie nie interesuje, to na pewno powszechną uwagę zaczyna przyciągać niemoc złotego i stopniowy powrót do łask dolara. Jednak ta siła budzi też pewien niepokój.
Fot. freeimages.com
Gwałtowne osłabienie lokalnych walut na Ukrainie, w Rosji czy ostatnio na Białorusi przywodzi nam na myśl czasy gospodarki permanentnego niedoboru, czyli lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

To dla niektórych szokujący obrazek, jakże silnie kontrastujący z naszymi suto zastawionymi świątecznymi stołami.


A jeśli chodzi o wspomnienia, sprzyja im jeszcze zbliżająca się okrągła dwudziesta rocznica denominacji złotego - 1 stycznia 1995 roku złoty zgubił cztery zera, czyli nowy, oznaczany symbolem PLN równał się dziesięciu tysiącom starych. Akurat o tym wszyscy doskonale wiemy.

Natomiast nieco gorzej bywa z pamięcią w przypadku kursu dolara. Na pewno amerykańska waluta w czasach późnego PRL-u kojarzyła się z luksusem i pożądanymi zagranicznymi dobrami dostępnymi głównie w Peweksie:



Oficjalnie dla zwykłego obywatela handel walutami był zakazany - teoretycznie można było wyłącznie obracać tak zwanymi bonami towarowymi Pekao, które głównie służyły do zakupów w sklepach Peweksu i Baltony.

Fot. Patrol110
Nieoficjalnie kwitł pokątny handel prowadzony przez cinkciarzy. Podobnie mieliśmy do czynienia z dwoma całkowicie różnymi kursami walut i oczywiście ten czarnorynkowy był zdecydowanie atrakcyjniejszy dla sprzedającego dewizy - na przykład w 1985 roku dolar w banku kosztował niespełna 150 zł, a u cinkciarza można go było odsprzedać za ponad 600 zł.

Dolar posiadał status tak zwanej bezpiecznych przystani i przykładowo często właśnie w USD podawano ceny nieruchomości.

A jak kształtował się jego kurs na przestrzeni ostatnich trzech dekad?

Kurs dolara na koniec roku
Zwraca uwagę gwałtowny skok wartości waluty w latach 1988-1989, kiedy walił się słusznie miniony ustrój. Według nie do końca precyzyjnych danych GUS w 1988 roku ceny towarów i usług wzrosły o ponad 60 procent, w 1989 r. już o 251,1 proc., a w 1990 r. aż o rekordowe 585 proc.

Przyrost był tak gwałtowny, że nawet ówczesny najpopularniejszy parabank nie nadążał z podnoszeniem oprocentowania "lokat". W grudniu 1989 roku Lech Grobelny w swojej Bezpiecznej Kasie Oszczędności oferował 250 proc. na rok:

Fot. Foma
Grobelny miał chytry plan - za powierzone mu złote kupował dolary, a skoro kurs zielonego szybko rósł, podobnie przybywało uczestników piramidy. W pewnym momencie zielony odjechał na czarnym rynku do kursu 15 tys. zł (1,5 PLN) i wtedy brylujący w mediach Grobelny doprowadził do jego gwałtownej przeceny, gdy w telewizyjnym "pojedynku" z ówczesnym prezesem NBP Marianem Krzakiem przekonywał, że kurs USD ustabilizuje się dopiero na poziomie 4-4,5 tys. zł. I faktycznie Grobelny przyczynił się w listopadzie 1989 roku do gwałtownego spadku kursu dolara do okolic 4 tys. zł, aby za chwilę wywindować jego cenę aż na 10 tys. zł - więcej w archiwum "Wprost".

Dalsze ambitne plany Grobelnemu pokrzyżował Leszek Balcerowicz, który 1 stycznia 1990 roku usztywnił kurs dolara do złotego na poziomie 9500 zł (0,95 PLN). Obowiązywał on aż do 16 maja 1991 roku i faktycznie w dużej mierze spełnił swoją rolę "kotwicy antyinflacyjnej". Jednak przy okazji ten manewr ogołocił wiele osób z oszczędności, a sam Grobelny zniknął.

Właściwy materiał zaczyna się od 8:30:



Skoro ceny wzrosły kilkukrotnie, to przetrzymanie waluty w skarpecie czy banku przez kilkanaście miesięcy oznaczało dla wielu ludzi straty, które ciężko było odrobić. Tylko trochę mogła ich podratować złotowa lokata bankowa - banki oferowało rocznie "zaledwie" ok. 100 proc. odsetek. Z kolei giełda miała dopiero ruszyć w kwietniu 1991 r.

Na dodatek w latach 1990-1992 kryzys płynnościowy dotknął bank... PKO BP, który udzielał kredytów mieszkaniowych. I to był ostatni moment na kupno mieszkania po naprawdę okazyjnej cenie za dolary.

Należy też zauważyć, że kursy walut w Polsce aż do kwietnia 2000 roku podlegały stałej kontroli za pomocą mechanizmu tak zwanej "pełzającej dewaluacji złotego" (więcej tutaj) - stąd widzimy tu taki piękny wieloletni trend wzrostowy:

Kliknij, aby powiększyć
Dlaczego piszę o tym właśnie teraz? Warto patrzeć na bieżące wydarzenia z dalszej perspektywy i taki skok dolara do złotego, jaki obserwujemy od wakacji, na długoterminowej skali czasu jawi się tylko jako jeden z wielu ząbków:



Na dodatek możemy podejrzewać, że w pewnym momencie (w przyszłym tygodniu?) do gry włączy się NBP sprzedając część dewiz na rynku.

Eksporterzy już są zapewne zadowoleni z kursów (mniej ze zmienności), a w dodatku najczęstsze miesięczne wynagrodzenie netto "Chińczyków Europy" wynosi ok. 1500-1600 zł, czyli mniej niż 400 euro/500 dolarów (akurat w przypadku Czytelników bloga dane prezentują się znacznie lepiej). Nic tylko uruchamiać kolejne montownie lub centra tanich usług dla biznesu.

Natomiast nie do końca potrafię znaleźć powód, dla którego złoty miałby się znacząco umocnić. I w tym momencie pocieszam się tym, że długoterminowe prognozowanie jest niewiele warte.

Zapytani przez Forsal o prognozy na 2014 rok eksperci z dziesięciu banków przewidywali, że złoty umocni się w tym roku do euro o 3 proc. a do franka o 6 procent. Z kolei do dolara miał stracić 1 procent.

Aktualnie sytuacja wygląda tak, że w rzeczywistości złoty stracił  do euro od początku roku 4,6 proc., do franka 6,76 proc., a do dolara aż 18 procent (dane za stooq).

Skoro ludzie pobierający za takie zabawy sowite wynagrodzenie nie umieją dobrze wróżyć, tym bardziej i ja nie staram się zajmować jałowym laniem wosku. Natomiast od wakacji regularnie kupowałem dolary, o czym zresztą wspominałem na blogu co najmniej kilkukrotnie.

Nie, nie chcę się niczym chwalić, ani żalić - w końcu konkretny zysk byłby przy jeździe na FX z dźwignią. Teraz zamierzam kontynuować zakupy, lecz ze zdecydowanie mniejszą intensywnością (kupuję głównie poprzez kantory internetowe).

Powód? Powoli docieramy do "goldmanowych" maksimów z 2009 roku. Poza tym trochę tego towaru już nazbierałem.

A gdzie trzymam te dolary?

To zabawne, ale całkiem dobre oprocentowanie na tle konkurencji daje na koncie oszczędnościowym... PKO BP. Bank nie byłby sobą, gdyby nie dołożył od siebie czegoś absurdalnego - w tym przypadku pobiera opłatę 1 zł miesięcznie.

A jeśli chodzi o powtarzające się w komentarzach pytania, gdzie ewentualnie ewakuować się poza Polskę w razie większej zawieruchy, proponuję sprawdzić ofertę szwajcarskiego PostFinance (opłata 10 CHF za miesiąc, oprocentowanie żadne) oraz singapurskiego Citibanku. W żadnym z nich nie posiadam konta, więc nie potrafię nic więcej konkretnego o nich napisać.

Na koniec chciałbym Wam życzyć udanego dalszego wypoczynku w przerwie świątecznej i wysokiej stopy zwrotu w 2015 roku!