czwartek, 3 kwietnia 2014

"Giełda jest całkowicie zmanipulowana!" Nie mamy szans?

Temat HFT nie jest dla nas niczym nowym. Przypomnę choćby "flash crash" z 2010 roku, który okazał się pretekstem do wytłumaczenia się z beznadziejnych wyników przez jeden z polskich funduszy zamkniętych.

Obecnie wrócił on ze zdwojoną siłą w USA, między innymi dzięki aktywności medialnej Michaela Lewisa, który promuje swoją najnowszą książkę "Flash Boys: A Wall Street Revolt"



Jak pisze we wstępie Lewis, sam pomysł zakiełkował mu w głowie w związku z historią byłego programisty banku Goldman Sachs Sergieja Alejnikowa.
Z lewej Sergiej Alejnikow (źródło: aleynikov.org)
W lipcu 2009 roku Rosjanin został zatrzymany przez FBI na lotnisku Newark. Oskarżono go o kradzież kodu, który mógłby zostać użyty do "manipulowania rynkami w nieuczciwy sposób". Lewis stwierdził, że coś tu jest nie tak: władze ścigają człowieka za to, co prawdopodobnie robi bank inwestycyjny, czyli jednym wolno manipulować, a innym nie?

A jak wyglądają poszczególne techniki HFT?

Przedstawię jedną z nich na hipotetycznym przykładzie.


Fundusz inwestycyjny XYZ składa zlecenie kupna 10 000 akcji spółki ABC po kursie 20 dolarów za sztukę.

W ciągu milisekund informację o tym otrzymują ci, którzy mają najszybszy dostęp do serwerów giełdowych. Komputery tych instytucji błyskawicznie kupują wszystkie akcje wystawione do sprzedaży na przykład po 19,97-19,98 dol. i równie szybko sprzedają je funduszowi po 20 dolarów.

Cała operacja zajmuje ułamek sekundy i gołym okiem jej nie widać.  

Teoretycznie wszystko gra, ponieważ fundusz kupił akcje po tyle, ile chciał, a inwestorzy, którzy wystawiali zlecenia sprzedaży po 19,97 i 19,98 otrzymują właściwą kwotę.

A kto traci?

Fundusz, który przecież powinien otrzymać akcje po 19,97-19,98, a nie 20 dolarów za sztukę. Niby są to minimalne różnice, ale komputery generują na amerykańskiej giełdzie ponad połowę obrotów.

W ciągu roku te centy składają się na dziesiątki, setki, tysiące i miliony dolarów zysku, którego charakter wydaje się mocno wątpliwy i ma niewiele wspólnego z uczciwą grą rynkową.

Lewis porównuje giełdę do kasyna, traderów wykorzystujących HFT do zawodowych pokerzystów, a resztę do naiwnych strzyżonych z kasy.

No dobrze, ale co my mamy z tym zrobić? W końcu na GPW działa ten sam system UTP co w Nowym Jorku.

Według mnie przede wszystkim nie grać z zawodowymi pokerzystami, czyli wystarczy wydłużyć horyzont inwestycyjny i zmniejszyć dźwignię. Wtedy te wszystkie gierki typu HFT czy czyszczenie stop-lossów nas nie dotyczą, albo przynajmniej spada ich znaczenie.

Poza tym można przenieść część kapitału na akcje średnich i małych spółek, gdzie żadne "Goldmany" nie działają z powodu zbyt niskiej płynności.

Jakiś świeży przykład?

W ramach Elementarza Inwestora kupowałem na otwarciu sesji w poniedziałek akcje dwóch spółek: Budimeksu i Cyfrowego Polsatu. Przez te kilka dni Cyfrowy Polsat w sumie jest niecałe 2% na minusie. Za to Budimex zdrożał już o ponad 10%

Nie jest istotne, jak historia notowań tych spółek potoczy się dalej.

Chciałem tylko wskazać, że pozostanie przy lokatach oprocentowanych na 3-4 procent rocznie oznacza dla mnie wywieszenie białej flagi. I wtedy HFT idealnie pasuje nam jako wytłumaczenie własnej bierności.