Najefektowniejsza wydaje się pierwsza historia (kliknij w obrazek poniżej, aby powiększyć tekst)
Jak widać, Bartek był bardzo bliski spełnienia snu: oszczędzał, inwestował, pomnożył kapitał do 0,5 mln zł. Równolegle budował biznes, który niemal zadebiutował na NewConnect, czyli znalazł się o krok od spieniężenia żetonów. I tego kroku zabrakło.
Obecnie znalazł się w znacznie gorszym położeniu, o czym pisze na blogu:
" jestem spłukany, na giełdzie mam ostatnie (nietykalne) aktywa ok. 1300 zł(czyli tyle, co dziś w Portfelu Bart), na koncie 3000 zł, które już do przyszłego miesiąca mi znikną."
Gdzie popełnił błąd?
Możecie mu pomóc i przeczytać jego wpis, a potem skomentować.
Bankructwo niestety często dotyka inwestorów i zajmowaliśmy się nim także jesienią ubiegłego roku: Straciłem wszystko. Czwarty raz zaczynam od zera
Nie znam osobiście autora, więc trudno mi o sprawiedliwą ocenę. Jednak sam zauważył, że jego głównym problemem było nierozsądne zarządzanie finansami osobistymi.
Nawet pół miliona okazało się za mało i szybko rozpłynęło w powietrzu.
Zapewne, gdyby trzymał się prostych, zdrowych zasad, typu unikanie kredytów konsumpcyjnych, regularne generowanie comiesięcznych nadwyżek (przychody>wydatki), oszczędzanie i inwestowanie, teraz miałby więcej czasu na podjęcie sensownej decyzji o swojej przyszłości, żyjąc ze środków z funduszu awaryjnego.
Nie wiem, co zrobi Bartek - z tego, co pisze najszybciej kasę może zarobić wyjeżdżając za granicę i tak mu podpowiadam na jego blogu. Może istnieje lepsze rozwiązanie - nie wiem.
Na pewno nie trzymałbym się kurczowo iluzji, że z tych 1200 zł ulokowanych w akcjach szybko zarobi duże pieniądze. Próbować trzeba, jasne - tylko jeść też trzeba.
A jakie jest Twoje zdanie?