Nie sposób przejść obojętnie wobec rekordu wszech czasów pobitego na koniec tego tygodnia przez amerykańskie indeksy giełdowe (bezpośrednią przyczyną rajdu w pt były dobre dane z rynku pracy). Najbardziej reprezentatywny S&P 500 przekroczył poziom 1600 punktów i zamknął się na 1614,42 pkt, czyli od początku hossy mierzonej od dołka w marcu 2009 roku zyskał już ponad 140 proc.
W ciągu sesji widzieliśmy też ponad 15 tys. pkt na Dow Jones IA (przypominam sygnał okładkowy).
No to jeżeli jest tak dobrze, czemu jest tak źle u nas? Od początku roku WIG stracił ponad 7 proc.
Czy faktycznie weszliśmy w fazę deflacyjnej bessy?
Dane z polskiej gospodarki nie wyglądają dobrze i dlatego zastanawia mnie wciąż dość spory optymizm analityków na temat mitycznego odbicia w drugiej połowie tego roku.
Myślę, że dlatego będzie ciekawy początek nowego tygodnia, który powinien zacząć się od próby nadrobienia dystansu do zagranicznych rynków. Zobaczymy z jakim skutkiem.
Tymczasem o marginalizacji polskiego rynku świadczą takie ruchy, jak ucieczka Credit Suisse z Warszawy do Londynu oraz znaczne ograniczenie działalności przez KBC Securities. Czy oni wiedzą coś więcej niż my? Czy plotki o demontażu OFE i wyprzedaży ich akcji na rynku zmaterializują się za kilka tygodni, kiedy rząd ogłosi swoje plany?
Na razie nie chce mi się w nie wierzyć (raczej pierwsze pod nóż pójdą obligacje i to z przyzwoleniem ludzi, którzy za nie wcześniej zapłacili ze swoich pensji), ale w ten sposób można byłoby wyjaśnić słabość GPW, trwającą dokładnie od początku stycznia.