Październik dla jednych jest miesiącem oszczędzania, dla innych krachów, a mi zwyczajnie masakruje portfel.
Nie, nie chodzi o ten inwestycyjny, ale taki zwyczajny, związany z codziennymi wydatkami.
Nagromadzenie tak wielu niespodziewanych i niezaplanowanych płatności naprawdę irytuje mnie coraz bardziej. Nie, nie zamierzam upubliczniać swoich wydatków domowych (ile na wesele, ile na samochód itd.) - jak ktoś chce, znajdzie sobie takie szczegółowe zestawienie na przykład tutaj.
Poza tym zaczyna mnie nieco rozśmieszać inflacja podawana przez GUS (może jestem jakimś wyjątkiem, ale bardzo cieszyłbym się wzrostem kosztów życia rok do roku nawet o 5 procent, a nie oficjalne 3,8 proc.). Po prostu widzę ile więcej płacę za to samo, co rok temu i u mnie pojawiają się zupełnie inne liczby (bliżej 10 proc.).
I co w takim przypadku ratuje tyłek?
Fundusz awaryjny.
Jak zwał, tak zwał, ale jest to naprawdę świetny wynalazek z dziedziny finansów osobistych i co ciekawe, często lekceważony nawet przez ludzi z wykształceniem ekonomicznym (ono wcale nie przeszkadza w podejmowaniu nieracjonalnych wyborów).
Naprawdę polecam jego budowę jak najszybciej i dopiero potem zabieranie się za inwestowanie czy biznes.
Według mnie absolutne minimum to trzykrotność miesięcznych wydatków danego gospodarstwa domowego w płynnych środkach - na przykład na koncie oszczędnościowym i w gotówce, a potem wciąż regularne uzupełnianie nawet drobnymi (inflacja też przecież robi swoje).
Ja poszedłem o krok dalej i uważam, że na wypadek awarii bankomatów czy banków warto trzymać w domu trochę gotówki (to zależy od potrzeb czy upodobań - dla jednej osoby dobre będzie 500 zł, a dla innej np. 5 tys.).
Następną częścią funduszu awaryjnego może być waluta obca - łatwo ją sprzedać w kantorze.
Wreszcie możemy zabezpieczać się przed ewentualnym skokiem inflacji złotem i innymi metalami szlachetnymi, zakupami ziemi czy innymi sposobami. To już kwestia indywidualnych upodobań, ale naprawdę taki gotówkowy fundusz bezpieczeństwa jest potrzebny każdemu.
A co do wspomnianego na początku krachu - jako ciekawy wskaźnik pomocniczy sprawdzający szansę jego wystąpienia może posłużyć wykres Apple:
Akcje potaniały od szczytu o blisko 100 dolarów i nieuchronnie zbliżają się do testu średniej 200 SMA, która wcześniej powstrzymywała spadki. Jej przełamanie mogłoby u posługujących się analizą techniczną wywołać sporą chęć do wyjścia z akcji, albo wręcz odwrócenia pozycji i gry na spadki. Dlatego w gąszczu wykresów warto obserwować także i ten.
A co sam aktualnie robię z akcjami z portfela IKE?
Jutro żegnam się z walorami GPW. Dlaczego?
Odpowiedź jest tutaj:
W ogóle piątkowa sesja uczciła 25. rocznicę "czarnego poniedziałku" naprawdę solidnymi spadkami i mocno skomplikowały sytuację na wykresach.
Oznacza to dla posiadaczy akcji i funduszy akcyjnych konieczność zastanowienia się nad planem B, czyli jasną i precyzyjną odpowiedź na pytanie: co zrobię, jeśli rynek spadnie o 10 czy 20 procent? To nie musi nastąpić. Jednak plan jest konieczny.
A dla osób nieco bardziej zaawansowanych możliwe, że zbliża się okazja do szybkiego zarobku na derywatach (po konsolidacji spadki są zwykle dynamiczne i gwałtowne).
Bardzo podoba mi się to pesymistyczne zakończenie, tym bardziej, że w razie wyjścia górą nie będę miał jakichkolwiek oporów, żeby obstawiać wzrosty.