Dwa miesiące temu postawiłem tezę, że social bubble = dotcom bubble i teraz widzimy nawet identyczne argumenty popierające kosmiczne wyceny spółek z tej branży.
"Tym razem jest inaczej", czyli nie liczy się ile spółka zarabia i jakie ma przychody, tylko, że "ma wielki potencjał".
Przykładem takiego nieco życzeniowego myślenia jest wycena Twittera lewitująca wokół 8-10 mld dolarów, a Facebooka na 50 mld dolarów.
Gdybyśmy przyjęli na przykład, że Twitter jest warty 10 mld dolarów, oznaczałoby to, że płacimy 200 dolarów za dolara przychodów spółki (nie zysku). Inaczej mówiąc, gdybyśmy w ten sposób wycenili Agorę wierząc w jej potencjał przekształcenia się ze sprzedawcy ideologicznej "Gazety Wyborczej" w polskiego giganta internetowych mediów, płacilibyśmy teraz za akcję nie 26, ale ponad ... 1300 zł.
W tym miejscu można byłoby wzruszyć ramionami i powiedzieć: bańka i tyle. Ale ...
Nie bazujemy na modelu statycznym, tylko dynamicznym i teraz problemem jest próba wiarygodnej oceny jakie będę przyszłe przychody i zyski tych spółek, a nie historyczne dane. Na tym polega kłopot z inwestowaniem w akcje, że kupujemy przyszłość, opierając się często na danych z przeszłości, a jeśli mamy spółkę gwałtownie rosnącą stajemy się bezradni.
Cóż zatem z tym począć?
Po prostu mamy tu dużo większe ryzyko, więc oczekujmy wyższych stóp zwrotu niż z akcji w stabilnych biznesach. Czasem się uda jak w przypadku Optimusa (akurat to nie social tylko gry), który wciąż czeka na Wiedźmina 2, a czasem pojawi się nerwowy Pan Władek. To trzeba brać od razu pod uwagę, ale wszystko co da się jakoś powiązać z social media i technologiami mobilnymi powinno puchnąć szybciej od reszty, zanim pęknie jak dotcomy dekadę temu.