Pytanie spłacić kredyt czy inwestować wraca do mnie jak bumerang. Najpierw dostałem je w ostatnich dniach mailem od Czytelnika (sorry za opóźnienia w odpowiedziach – wszystko czytam od razu, ale odpisuję znacznie wolniej), a dziś znowu natknąłem się na nie przypadkiem przeglądając grupę newsową pl.biznes.banki.
Wcześniej też mnie ktoś o to już pytał, więc spróbuję krótko odpowiedzieć jak to widzę.
Standardowo sytuacja wygląda tak, że ktoś bierze kredyt hipoteczny i po urządzeniu się zaczyna akumulować jakieś mniejsze czy większe nadwyżki finansowe zastanawiając się czy warto spłacać tak nisko oprocentowany kredyt, skoro przy pewnym wysiłku uda mu się wykręcić wyższą stopę zwrotu inwestując?
Odpowiem w następujący sposób.
Zacząłbym od budowy funduszu awaryjnego, czyli minimum trzymiesięcznych wydatków rodziny, przechowywanego w łatwo dostępnym miejscu - najlepiej na jakimś koncie oszczędnościowym.
Jeżeli stworzyłbym taką poduszkę finansową (ten proces nigdy nie ma końca - cały czas do niej dorzucaj co miesiąc, nawet choćby po 50 zł), rozważyłbym jednak nadpłacanie kredytu jako pierwszą opcję.
Dlaczego?
Jeżeli inwestujesz, gdzieś z tyłu głowy, czasem nieświadomie, męczy cię ten kredyt i zapewne mąci trzeźwość oceny sytuacji, co prawdopodobnie pogarsza wyniki inwestycyjne. W stresie łatwiej o błąd.
Z drugiej strony zupełna rezygnacja z inwestowania pozbawi cię realnego kontaktu z rynkami finansowymi (na demo to można sobie popykać w jakieś gierki w komputerze) i nie pozwala na zbieranie doświadczenia, kształcenie swoich umiejętności czy sprawdzanie w praktyce różnych koncepcji/systemów. Z tego powodu zachęcam do rozpoczęcia choćby z drobnym kapitałem rzędu 500-1000 zł ulokowanym w funduszach inwestycyjnych czy bezpośrednio na giełdzie, żeby sprawdzić się w boju, pod ostrzałem własnych emocji.
Jak będzie szło, możesz sobie tam przecież stopniowo wrzucać nieco więcej. Jak będzie kiepsko, po prostu zyskasz doświadczenie, a twój makler i druga strona transakcji twoje pieniądze.
Zasadniczo jednak spłacałbym agresywniej kredyt z tej prostej przyczyny, że stopy procentowe niższe nie będą, z pracą różnie bywa, a ratę miesiąc w miesiąc trzeba płacić.
Niecierpliwi niech się zainteresują instrumentami pochodnymi (głównie kontrakty terminowe i opcje) i jeśli ich systemy będą skuteczne, wykorzystają dźwignię i szybko pomnożą swój kapitał.
Myślę, że bardzo ciekawym poligonem mogą być futures akcyjne z niskimi depozytami i niewielkim faktycznie ryzykowanym kapitałem – na przykład na TP SA kontrakt ma wartość 1,8 tys. zł, a depozyt zabezpieczający mniej niż 200 zł, dla PGE depozyt też jest jakiś śmiesznie niski.
Nie trzeba od razu wskakiwać na futures, ale jak ktoś chce sobie grać w obie strony (na wzrosty i spadki) lepszego miejsca nie ma.
Do Forexu wciąż podchodzę ostrożnie (dodatkowo zniechęcony dziwnymi numerami przez jednego zagranicznego- rzekomo renomowanego, brokera), bo trzeba pamiętać, że grasz nie przeciw innemu zawodnikowi, tylko swojemu brokerowi, więc musisz być bardzo przebiegły, żeby długoterminowo nie odejść od stołu w samych majtkach. Na pewno kilka procent inwestorów zarabia i tu przyzwoite pieniądze.
W takim razie podsumowując, gdybym miał na przykład kredyt hipoteczny do spłaty i nagle otrzymał spadek po wujku, dokończyłbym budowę funduszu awaryjnego, zostawił parę tysięcy na testy inwestycyjne, a resztę kapitału użył do spłaty długu pozbywając się niepotrzebnego stresu – mnie obciążenie kredytem męczyło nawet fizycznie.