Rynek funduszy inwestycyjnych w Polsce zaczyna osiągać dojrzałość. Dosłownie. Dokładnie w ostatnią sobotę najstarszy dostępny w Polsce fundusz inwestycyjny Pioneer Zrównoważony (wtedy znany jako Pioneer Pierwszy Polski Fundusz Powierniczy) obchodził swoje osiemnaste urodziny.
Z tej okazji pochwalił się zyskiem 1446%, czyli z 10 zł ulokowanych wtedy inwestor dziś cieszy się kwotą bliską 155 zł. Oznacza to średnioroczną stopę zwrotu w wysokości 16,4%. Wspaniale, prawda?
Gdyby to działo się na rynku amerykańskim, moglibyśmy mówić o świetnym wyniku.
Jednak u nas nie wolno zapominać o bardzo wysokiej inflacji lat dzięwięćdziesiątych.
10 zł z wakacji 1992 roku (wtedy 100 000 starych złotych) jest dziś warte mniej więcej 65 zł (tak pobieżnie wyliczyłem) raczej niecałe 12 zł mniej, o ile założymy, że dane GUS są precyzyjne, o co nie było łatwo przy tak wysokiej inflacji – tylko w 1992 roku inflacja wynosiła aż 43%. W kolejnych latach powoli spadała, lecz to ona odpowiada w dużej mierze za pozorny zysk funduszu.
Dołóżmy jeszcze do tego prowizję za zakup jednostek (aktualnie 4,5% za wpłatę do 10k zł,nie wiem czy kiedyś nie było jeszcze za zbycie) i obraz robi się znacznie mniej różowy. Obawiam się, że podobny wynik osiągnęlibyśmy lokując pieniądze w bonach skarbowych, obligacjach i lokatach bez ponoszenia ryzyka i wystawiania swojego kapitału na tak dużą zmienność.
Czy chcę przez to powiedzieć, że fundusze są do niczego negując ten wspaniały papierowy wynik?
Oczywiście, że nie, tylko warto zawsze takie informacje marketingowe dobrze filtrować.
Mimo wszystko lepiej posiadać te 155 zł w Pioneerze niż w ogóle nie inwestować, chociaż zastanawia mnie ile z obecnie istniejących funduszy będzie istniało za 18 lat?
Wcale nie chodzi mi o ich bankructwo (czego też nie wykluczam), lecz o zmianę profilu na aktualnie lepiej sprzedający się na rynku, co może skończyć się tak, że wpłacasz pieniądze do funduszu małych spółek rynku japońskiego, a za kilka lat lądujesz w funduszu topienia lodu na Grenlandii.