Zdecydowanie bardziej podoba mi się rynek … japoński i ostatnie miesiące wskazują na słuszność tej koncepcji:
Już sama analiza porównawcza potwierdza, że coś z tymi Chinami jest nie tak.
Jeszcze gorzej prezentuje się sam indeks giełdy w Szanghaju. Od wakacji wyraźnie jedzie w lekkim trendzie spadkowym i na dodatek ostatnio połamał wzrostowy ciągnięty od dołka z jesieni 2008 roku oraz średnią 200 SMA:
Co to oznacza?
Dokładnie nie wiem, ale prawdopodobnie poważne kłopoty także dla rynków surowcowych, które pompowano w dużej mierze pod rzekome (statystyka przygotowywana przez komunistów) chińskie ożywienie gospodarcze.
To trochę nie zgadza się z koncepcją rosnących cen surowców po osiągnięciu dna przez inflację (u nas MinFin prognozuje tylko 2,3% za kwiecień 2010).
Jednak zauważmy, że w ostatnim roku surowce odrobiły zdecydowaną większość strat z bessy i wcale nie są zbyt tanie, więc uważam, że na przykład miedź spokojnie może sobie spaść o te dobre kilkanaście-kilkadziesiąt procent zanim znowu ruszy do góry.
Dołóżmy do tego kłopoty z długami krajów – Grecja zrobiła świetny żart Brukseli i w zamian za pomoc podarowała jej … drewnianego konia (trojańskiego?).
Właśnie ten kolosalny japoński dług wciąż mnie odstrasza od wejścia w jakiś fundusz inwestujący w Japonii i czekam na rozwój sytuacji u innych „świnek” – dziś rynki badają Hiszpanów.
W każdym razie nadal poważnie myślę o HSBC GIF Equity Japan za 4k zł, ale jeszcze nie teraz, a na koniec proponuję posłuchać Marca Fabera (uwielbiam te katastrofy ;):