Z zainteresowaniem przeczytałem komentarz Wojciecha Suchomskiego z 4 lipca, w którym wskazał On, że Polacy w rzeczywistości stracili w minionych 15 latach inwestując na giełdzie.
Jeśli WIG skorygujemy o inflację, jesteśmy na minusie.
Niestety wydaje mi się, że Autor tej efektownej tezy popełnił błąd, ponieważ wybrał sobie za punkt startu środek hossy na GPW.
Na koniec grudnia 1993 giełda szalała i indeks zamknął się w Sylwestra na poziomie 12 439 punktów.
Po pęknięciu bańki wiosną 1994, WIG wrócił do tych poziomów dopiero w 1996. Stąd uważam, że moment wyboru punktu startowego za dość niefortunny.
Według mnie sprawiedliwiej byłoby zacząć od początku GPW, czyli od 16 kwietnia 1991.Przyjęto wtedy, że WIG na początku wyniósł 1000.
Inflacja w 1991 osiągnęła zastraszający poziom 70,3%. Oczywiście nie rosła ona liniowo, ale przyjmę w zaokrągleniu 49 % jako wartość dla tego roku.
Po podstawieniu liczb (zgodnie z tabelą GUS i przy założeniu 2,5 % już w tym roku) końcowa wartość wychodzi całkiem inna – 10 156,59.
Tyle mielibyśmy na licznku WIG dziś, gdyby rósł on równo z inflacją.
Porównując do aktualnego rzeczywistego poziomu WIG (38927,02), wygląda to znacznie lepiej.
Zysk realny wyniesie 283%. Co ciekawe, oznacza to około 8% rocznie ponad inflację (ta kwota wydaje mi się dziwnie znajoma :), czyli przy inflacji 5% oczekiwana stopa zwrotu powinna wynosić 12-13 % na kolejny rok. Moje oczekiwania są znacznie bardziej ponure, ale sucha statystyka tak mówi.
Niestety trzeba przyznać, że i tak poruszamy się mocno po omacku, ponieważ na początku notowano ledwie 5 spółek (Tonsil, Kable, Exbud, Próchnik i Krosno).
Kolejnym problemem wydaje się kwestia, że na początku lat dziewięćdziesiątych gospodarka polska nadal była w fazie przekształceń i dane z tamtych lat nie występują na normalnych rynkach rozwiniętych gospodarek (wyobrażacie sobie 70 % inflacji w UK?).
Należy zwrócić też uwagę na dużą dynamikę zmian i poszerzanie indeksu do ponad 300 spółek dziś.
Z punktu widzenia statystyki próbka danych też wydaje się nie do końca miarodajna i potrzebujemy przynajmniej jeszcze kilku cyklów gospodarczych do wiarygodniej udokumentowanych badań.
Nie ma w Polsce niestety funduszu indeksowego, więc trudno dokładnie oszacować ile wyniosłyby dodatkowe koszta.
Motorem napędowym pierwszej hossy w Polsce stał się fundusz Pioneer, którego jednostki zaczęto sprzedawać w połowie 1992. I tu też mamy problem, bo chodzi o fundusz zrównoważony, a nie akcyjny.
Porównując te mocno ułomne dane wychodzi, nam, że zapakowanie się wtedy w ten fund dało zysk znacznie wyższy od inflacji. Z początkowej wartości 10 PLN (a właściwie wtedy 100 000 starych złotych) doszliśmy obecnie do 152,18 PLN.
Inflacja w tym czasie zabrała nieco ponad 60 PLN z wartości jednostki (no i trzeba odliczyć opłatę za nabycie), ale zostaje przecież całkiem solidny zysk.
Pierwszy fundusz akcji w Polsce powstał dopiero pod koniec 1995. Zresztą też założony przez Pioneera ( aktualnie nazywa się Pioneer Akcji Polskich FIO).
Dla porządku podam, że dla tego ostatniego wartość początkowa to 10 PLN w dniu 18.12.1995.
WIG wynosił wtedy 7824,6.
Indeks od tamtej pory wzrósł o 397 %, a sam fundusz tylko o 257 %, ale taki już mamy urok naszych fundów.
Cały czas czekamy na pierwszy fundusz indeksowy szerokiego rynku, a tymczasem trzeba zadowolić się możliwością inwestowania w certyfikaty na WIG20, jednostki indeksowe czy kontrakty terminowe.
Na szczęście rynki finansowe gwałtownie rozwijają się i coraz więcej instrumentów jest dostępnych dla inwestorów nawet z niewielkim kapitałem.
A jaki morał z dzisiejszego wpisu?
Powoli kupuj jednostki funduszy lub akcje kontrolując straty, a zysk powinien być godziwy (o ile nie trafimy na 20 lat recesji i stagnacji:). Za 10 -15% kapitału warto rozważyć tak ciekawe rynki jak surowce czy waluty, o ile Twój kapitał ma wartość przynajmniej pięciocyfrową.