Mam kolegę, który kilka miesięcy temu "powierzył" mi w "zarządzanie" część swojej kasy - raptem kilkanaście tysięcy złotych.
Po namyśle doszliśmy do wniosku, że główny trzon portfela powinien stanowić indeks WIG20 oraz w mniejszym stopniu WIG i mWIG40.
Indeks WIG20 staram się odwzorować w mniej więcej taki sposób: PKO BP za 1500 PLN, PEKAO za 1300 PLN, PKN Orlen za 1250 PLN, TPSA za 1100 PLN, KGHM za 950 PLN + 1 akcja BPH, 100 PGNiG, 25 Lotos, 1 BRE.
Do tego dołożone są niewielkie pakiety spółek typu Immoeast, MCI czy DGA, które uznałem za perspektywiczne.
Rzecz jasna nie da się superdokładnie odwzorować indeksu, ale ponad 75% mamy opanowane.
Skąd wziął się taki pomysł?
Większość zarządzających nie umie choćby dorównać indeksowi. Ja nie silę się na wielkiego Manitou - mistrza parkietu. Starczy, że pokonam w ten sposób 90% funduszy akcyjnych działających w Polsce.
Co więcej, w przedstawianych wynikach na tle benchmarków zwykle nie uwzględnia się dywidend. Dywidendy mają nam głównie pokryć prowizje.
Alternatywą są jednostki indeksowe MW20 oraz kontrakty terminowe FW20, ale na razie z nich nie korzystamy z powodu niepłynności tego pierwszego waloru oraz dlatego, że FW20 odzwierciedla portfel o wartości 36 000 PLN. No i pochodne nie płacą dywidend (właściwie na nich się traci).