czwartek, 15 lutego 2018

Stres na giełdzie

Ostatnie spadki na giełdach były dla mnie interesującym doświadczeniem.

Jak zapewne doskonale wiecie, tuż przed zjazdem sprzedałem prawie wszystkie polskie akcje trzymane w portfelu.

I tak było ich niewiele, czyli nie musiałem niczym specjalnie się przejmować.

Pominę teraz rozważanie, czy mieliśmy do czynienia tylko ze zwykłą korektą, czy też końcem rynku byka. Statystycznie należałoby obstawiać raczej ten pierwszy wariant, zwłaszcza u Amerykanów, choć drzewa nie rosną do samego nieba.

Zastanawia mnie coś innego.

Czy inwestowanie na giełdzie naprawdę jest warte stresu, z którym się wiąże?

Fot. db.com
Jak dowodzą Kahneman i Tversky, odczuwamy mniej więcej dwukrotnie większy ból przy stracie, niż radość przy zarobieniu podobnej kwoty. W zależności od osoby ta wartość będzie nieco się zmieniać, ale generalnie większość z nas znacznie silniej boli strata tysiąca złotych na giełdzie niż cieszy zbliżony zysk.

Możecie potwierdzić lub zaprzeczyć w komentarzach. Czy ten stres bardzo przeszkadza w inwestowaniu? A może z jego powodu przestaliście interesować się giełdą i innymi rynkami o dużej zmienności?


Pójdźmy dalej.

Jeśli bardziej negatywnie oddziałują na nas spadki niż pozytywnie wzrosty, czy przypadkiem codzienne sprawdzanie notowań, czasem wielokrotne, nie prowadzi głównie do zwiększenia naszego dyskomfortu?

Może sensowniej byłoby ograniczyć ten nawyk?

Oczywiście osoby zawodowo zajmujące się inwestowaniem nie mogą tego zrobić, ale czy ktoś inwestujący amatorsko, z niezbyt dużym portfelem akcji o wartości kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy złotych, na pewno powinien bez przerwy śledzić newsy i notowania?

Nie jestem do tego przekonany. Podejrzewam wręcz, że czerwony kolor w notowaniach nie tylko psuje nam nastrój, lecz dodatkowo podsycana przez media atmosfera paniki lub euforii sprzyja popełnianiu błędów.

Mój dość prosty patent jest taki, żeby inwestując w akcje na GPW, starać się nie podejmować kluczowych decyzji w czasie sesji giełdowej, a dodatkowo co najmniej raz w miesiącu, najlepiej w weekend, zastanawiać się nad bardziej długoterminową strategią i jej aktualizacją.

Poza tym mocno ograniczam media finansowe, zwłaszcza w gorących okresach spadków. Ich celem jest przyciągnięcie naszej uwagi, abyśmy oglądali zamieszczone w nich reklamy, a nie dostarczanie rzetelnych informacji.

Teoretycznie sporo tych problemów da się wyeliminować stosując systemy automatyczne. W praktyce dzieje się zupełnie inaczej z wielu powodów: przeoptymalizowanie systemu, pomijanie sygnałów, porzucanie systemu i szukanie kolejnego, stosowanie kilku systemów równocześnie bez zrozumienia korelacji między nimi, pojawienie się fundamentalnej zmiany charakterystyki danego rynku itd. Dopiero ktoś z odpowiednio dużym doświadczeniem wie, jaki system prawdopodobnie zadziała na danym rynku.

Innym pomysłem jest włączenie do portfela funduszy typu ETF. Zamiast przeznaczać wiele godzin na żmudną analizę poszczególnych spółek (bez gwarancji sukcesu), po prostu kupujemy cały rynek. W zamian za ograniczenie ryzyka (poszczególne spółki czasem tracą bardzo dużo lub wręcz bankrutują, co nie zdarza się indeksom) płacimy określoną cenę, otrzymując jedynie zysk zbliżony do wyniku indeksu giełdowego. Natomiast inwestujący w ten sposób może poświęcić swój czas rodzinie, dokształcaniu się czy po prostu na rozrywkę, co na pewno jest niepodważalnym atutem pasywnego inwestowania.

W Polsce ta oferta wciąż prezentuje się słabo - na GPW mamy dostępne ETF-y odwzorowujące ruchy indeksów WIG20, DAX i S&P 500. Ponoć jakieś inne czekają w kolejce już od dobrych paru miesięcy.

Osobiście na pewno portfel IKE uzupełnię ETF-ami na WIG20. Na razie było zabawnie, ponieważ nie oparłem się pokusie, aby w lutym dwukrotnie skasować szybki i łatwy zysk na drobnych pieniądzach:


Kiedyś zupełnie lekceważyłem takie niemal darmowe obiady. Jednak z czasem zrozumiałem, że z drobnych robią się duże pieniądze. Potrzeba tylko czasu i cierpliwości.

Docelowo zbuduję pozycję o wartości w okolicach 10 tys. zł, może trochę powyżej

Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby kupować ETF-y również na innych giełdach. Planuję trochę tam też podziałać i opisywać moje przygody na blogu. Jednak nie ukrywam, że aktualnie nie palę się do startu ze względu na wysokie ceny światowych akcji.

W tym miejscu powinienem zaznaczyć, że w momencie paniki rynkowej ETF-y mogą okazać się pułapką na niedoświadczonych inwestorów, którzy sprzedają je znacznie poniżej wartości wewnętrznej, zalewając rynek zleceniami sprzedaży.

Myślę, że Wall Street wykorzysta najbliższą okazję, aby zwalić winę za krach właśnie na ETF-y.

Część inwestorów zapomina też, że kilka czy nawet kilkanaście spółek w portfelu nie oznacza jego właściwej dywersyfikacji. Daje ją dopiero włączenie do niego aktywów mało skorelowanych z akcjami, na przykład bezpiecznych instrumentów typu lokaty czy obligacje skarbowe. Poza tym zapewniają nam one odpowiednią płynność.

Najlepsze lokaty luty 2018 r. >>

Dlatego traktuję rachunek maklerski IKE oraz obligacje skarbowe (10-latki indeksowane inflacją) łącznie jako jeden portfel emerytalny.

Zacząłem te obligacje zbierać w zeszłym roku i powoli dokładam kolejne:


Istotne jest również właściwe dobieranie wielkości pozycji - powszechny problem z jej ustaleniem występuje u spekulujących na rynkach lewarowanych, którzy często mylą wielkość pozycji z wielkością depozytu.

Znam łatwy sposób na sprawdzenie, czy jest ona odpowiednia. Jeśli nie możesz spać i ciągle myślisz o rynku, to znaczy, że masz za dużą pozycję i powinieneś natychmiast ją zredukować.

Poza tym generalnie dobrze jest regularnie odrywać się od ekranu i na przykład uprawiać jakiś sport.

Na koniec dodam, że odpowiednio duża liczba transakcji i przeżycie kilku cykli hossa-bessa również znacząco zmniejsza stres towarzyszący inwestowaniu.

Natomiast nie da się go całkowicie wyeliminować.

Dlatego jestem ciekaw, czy mimo wszystko inwestowanie na giełdzie ma dla Was sens. A może stawiacie na coś innego?