wtorek, 25 czerwca 2013

Co oznaczają rekomendacje giełdowe i do czego są potrzebne?

Aktualnie czytam książkę autorstwa jednego z "czarodziejów rynków" - Martina Schwartza, który zaczął niesamowitą karierę tradera nieco przez przypadek - po niefortunnym wycieku rekomendacji zwolniono go z biura maklerskiego i potem bezskutecznie szukał pracy, naznaczony piętnem pechowego analityka. Nikt nie chciał mieć z nim nic wspólnego, aby nowego pracodawcy nie łączono z żadną aferą. Dlatego postanowił dać sobie szansę jako spekulant (zaczynał od opcji).

A co istotne, w kłopoty wpędziła go rekomendacja "sprzedaj"  wydana dla spółek medycznych.

Nic dziwnego, że także dziś biura niechętnie wydają tego typu zalecenia.


Po pierwsze, wkurza się zarząd spółki i  psują wzajemne relacje z  brokerem -"w takim razie więcej nie damy wam zarobić na kolejnej emisji" albo "Panu więcej nie odpowiemy na pytania i nie dostanie Pan kolejnego breloczka". Po drugie, rynek nie cierpi rekomendacji "sprzedaj", zwłaszcza tych całkowicie nietrafionych.

Tu przypomnę sławetne 0 zł za Lotos i do dziś żałuję, że UniCredit nie odpowiedział na moją propozycję przejęcia spółki za znacznie więcej, czyli całe 5000 zł. Aktualnie rynek wycenia Lotos na 4,77 mld zł, czyli dałbym radę znaleźć się w czołówce tegorocznego rankingu najbogatszych Polaków.

No i istnieje jeszcze jeden problem - jeśli klient sprzeda akcje, zamyka dotychczasową pozycję, czyli nie pomaga zwiększyć obrotów biura w ten sam sposób jak namówiony do kupna kolejnych akcji.

Dlatego nikogo zapewne nie zdziwią dane przedstawione w pracy Ireneusa Stanisławka w "Are Stock Recommendations Useful?":

Zaledwie 12 procent spośród 23. tys. rekomendacji wystawionych w ostatnim dziesięcioleciu dla spółek z całego świata zgromadzonych w indeksie MSCI World jednoznacznie nakłania do sprzedaży. 39 procent ma wymowę neutralną (trzymaj i podobne), za to aż 49 procent zachęca do kupna.

Czy dziwi, że wspomniany dziś Marty Schwartz tak wyjaśniał znaczenie rekomendacji "trzymaj" - "trzymaj się z daleka od tych akcji!"? Nie bardzo wypada wystawić "sprzedaj", więc mamy coś pośredniego.

Co gorsza, jak wykazał dekadę temu Barber, spółki ulubione przez analityków zachowują się znacznie gorzej od tych, które oceniają oni niżej (różnica w stopach zwrotu wyniosła aż 20 punktów procentowych w odniesieniu do zannualizowanego zysku).

Kolejna istotna informacja - rekomendacje analityków zwykle zmieniają się zgodnie nastrojami rynku i co ważniejsze, są mocno spóźnione. Analitycy zaczynają zmieniać swój sentyment wobec spółek na pozytywny dopiero po kilku miesiącach po osiągnięciu przez giełdy dołka, standardowo mija od dwóch do sześciu miesięcy.











Do czego w takim razie przydają się rekomendacje?

Do zbadania sentymentu analityków, czyli jeśli nagle po dużych spadkach pojawia się znacznie więcej niż zwykle rekomendacji "sprzedaj", a rynek nie tylko je ignoruje, a wręcz zaczyna już rosnąć, to może być niezły kontrariański sygnał kupna (odwrotne rozumowanie należy przeprowadzić po minięciu szczytu przez indeksy).

No i pomijając końcowe wnioski z raportu, otrzymujemy sporą porcję informacji na temat spółki i całego sektora.

Inną sprawą jest, że pojawiający się i znikający w dzisiejszym wpisie Marty Schwartz przez dziewięć lat tracił pieniądze w naukowy sposób, posługując się wyłącznie analizą fundamentalną. a wszystko odmieniło się, kiedy zwrócił się ku technicznej. To nie znaczy, że faworyzuję AT, tylko wskazuję, że sama fundamentalna może okazać się niewystarczająca.