sobota, 7 maja 2011

Dlaczego wysokie bezrobocie cieszy Wall Street?

Wczorajsze dane o bezrobociu z USA z jednej strony pokazały wzrost liczby miejsc pracy, a z drugiej wciąż wysoką stopę bezrobocia: 9%. Ze względu na dość dziwaczne dla nas sposoby liczenia bezrobocia (annualizacja, ciągłe zmiany metodologii itd.) czasem ciężko z nich cokolwiek zrozumieć i trzeba dokładnie przestudiować załączniki.

W jednym z nich możemy na przykład znaleźć przeciętne stawki wynagrodzenia godzinowego i tygodniowego w sektorze pozarolniczym. Górnik zarabia 3400 PLN tygodniowo, ale kasjer w jakimś Walmarcie już "tylko" 1370 PLNów (stawki brutto).

Jednak cichym sekretem Wall Street jest fakt, że tak naprawdę cieszy ją umiarkowanie wysokie bezrobocie.

Może nie takie jak przedstawiane przez Johna Williamsa (22,3%) czy najszerszą miarę U6 (15,9%), bo w takim wypadku sytuację należałoby ocenić jako daleką od ideału:



Jednak, jeśli ktoś wierzy w rządowe dane BLS (jako miłośnik teorii spiskowych i manipulacji sam nie bardzo podzielam ten optymizm), takie bezrobocie jest całkiem niezłe dla Wall Street.

Spółki mogą ciąć koszty przez brak presji płacowej i mają większy wybór potencjalnych pracowników. Dzięki temu zyski mogą sobie spokojnie rosnąć.

Z drugiej strony zbyt duże bezrobocie i strach przed nim gasi konsumpcję.

Poza tym przy stosunkowo wysokim bezrobociu Bank Rezerwy Federalnej nie może i nie chce podnosić stóp procentowych, co oznacza tańsze finansowanie projektów inwestycyjnych i wciąż wyższą atrakcyjność giełdy oraz w ogóle rynków kapitałowych od lokat czy obligacji.

Nie każdy pewnie pamięta, że w USA ledwo można znaleźć bank, który płaci rocznie nieco ponad 1% odsetek. Dla porównania inflacja konsumencka według ostatniego odczytu wyniosła 2,7%, a szczególnie bolesna była dla najbiedniejszych, ponieważ skokowo wzrosły wydatki na żywność i energię.

Można też dodać, że Ben Bernanke pali oszczędności amerykańskiej klasy średniej, która nie może liczyć na spokojne życie z odsetek i musi próbować spekulować na rynkach, aby obronić się przed inflacją. Niestety, podobny scenariusz powoli realizuje się też w Polsce.

Co z tego wynika?

W strategii inwestycyjnej nikomu nie polecałbym za bardzo przejmowanie się danymi o bezrobociu, ponieważ rynek/wielkie banki ze skarbonką w Waszyngtonie mogą sobie je zinterpretować w dowolny sposób. Na przykład tradycyjna ekonomia twierdzi, że bezrobocie najpóźniej reaguje na ożywienie gospodarcze, więc rynki mogą rosnąć wraz z nim, ale równie dobrze mogą wcześniej się przestraszyć i polecieć w dół. Zatem trudno obstawiając dane o bezrobociu nastawiać się na jakiś darmowy lunch (teoretycznie można ustawić się przed 14:30 na parze EUR/USD, albo futures - jednak nie bardzo widzę tu wielką różnicę z ruletką - zamiast zer mamy prowizje/spready).