niedziela, 27 czerwca 2010

Pora na stress test portfeli

Określenie „stress test” stało się dość modnym pojęciem w ostatnich latach i brzmi pewnie bardziej uczenie niż poczciwa „analiza wrażliwości”, więc pozostańmy przy angielskim terminie.

W lipcu poznamy wyniki stress testów europejskich banków, które zapewne pokażą ich teoretycznie dobre przygotowanie do krytycznych scenariuszy (taka zwłoka z publikacją oznacza prawdopodobnie dobrze dobrane liczby).

Podobny test powinniśmy jednak zastosować nie tyle wobec polskich banków, co raczej własnych portfeli.


Zacznijmy od najbezpieczniejszej części czyli lokat i obligacji.

Nawet tu mamy do czynienia z inwestycyjnym banałem: wyższy zysk często łączy się z rosnącym ryzykiem.

Najwyżej oprocentowany rachunek oszczędnościowy znajdziemy w Polbanku (5,5%), ale ten ostatni nie należy do BFG i w razie eskalacji problemów Grecji mogą pojawić się podobne kłopoty jak z IceSave – uważam, że w ostateczności zainterweniowałby nasz NBP, ale odzyskanie pieniędzy mogłoby zająć trochę czasu i nerwów.

Grecja jest właściwie technicznie bankrutem i może przetrwać tylko dzięki pomocy z zewnątrz. Jeśli natomiast turbulencje przeniosą się do innych krajów (na co stawiam prędzej czy później), długo nie przetrwa, a wtedy nie wierzę, żeby zarząd Eurobank EFG wybrał Polaków zamiast Greków.

Oznacza to, że kto trzyma środki w Polbanku, powinien na bieżąco śledzić informacje gospodarcze.

Podobnie podwyższone ryzyko niesie za sobą zakładanie lokat w SKOKach. Nie podlegają one nadzorowi KNF i w razie problemów nie ma zabezpieczenia w postaci BFG, tylko gwarancje ubezpieczenia depozytów o równowartości do 50 000 euro w … TUW SKOK.

Z kolei Bankowy Fundusz Gwarancyjny nie rozwiązuje innego problemu, czyli inflacji (pomijając ekstremalny wariant z upadkiem obecnego systemu fiat money).

Trochę mam z nią kłopot, ponieważ z jednej strony ciągną ją góry długów i tu oczywistym rozwiązaniem problemu może być sztuczne wywołanie wysokiej inflacji przez rządy i banki centralne. Stracą wtedy posiadacze oszczędności, zyskają zadłużeni.

Posiadanie w takich warunkach długoterminowych obligacji (na przykład dziesięciolatek) jest ryzykowne, choć mamy tu bufor w postaci premii 2,85%, a potem 3% do stopy inflacji obliczanej za poprzedni rok. Dla inflacji jednocyfrowej wystarczający, dla wyższej nie za bardzo. Niestety w pierwszym roku dają one aktualnie tylko 5,25% brutto, co dyskwalifikuje je z mojego punktu widzenia.

Ciekawszą alternatywą byłby rynek Catalyst i wybrane obligacje korporacyjne, gdyby nie ich znikoma oferta i niemal zerowa płynność. Trzeba trochę poczekać aż się rynek rozkręci.

Jeszcze bardziej negatywnie patrzę na fundusze polskich obligacji (zagraniczne można użyć krótkoterminowo jako quasi bet przeciw złotemu) i tu na pewno nic nie będę kupował bardzo długo.

Gdyby faktycznie inflacja ruszyła, wtedy automatycznie wzrosłaby wartość majątku spółek z istotnymi rzeczywistymi aktywami takimi jak nieruchomości. Jednak dla mnie takie rozumowanie posiada istotną wadę, że przy duszonym przez podatki konsumencie, generalnie nie ma szans na jakąś dynamiczną poprawę wyników finansowych spółek i stąd wniosek, że może lepiej skupić się właśnie na tradycyjnych aktywach broniących nas przed inflacją, czyli nieruchomościach (ziemia rolna – dobry trop), złocie i kolekcjonerstwie (obrazy, monety itp.)?

Właśnie zacząłem powolne przymierzanie się do zamiany około 30 tys. zł z portfela APP Funds na ziemię rolną, ale o szczegółach nic nie mogę (no i za bardzo nie chcę) napisać, ponieważ plan jest dość luźny, a jak go zrealizuję, oczywiście podam więcej informacji. Istnieją miejsca w Polsce ze sporym potencjałem nawet dla tak niewielkiego kapitału, a poszukującym innych tropów przypomnę, że warto zbadać lokalny rynek garaży i może uda się z tego wygenerować pewien comiesięczny dochód, no i zachować wartość pieniądza w czasie.

Dla bardziej leniwych lub ceniących płynność portfela istnieją certyfikaty specjalistycznych funduszy nieruchomości – na przykład ruszył nowy Investor Property FIZ, ale ja wolę sam takie rzeczy kontrolować, szczególnie kiedy patrzę na to, co ostatnio wyrabiali Investorsi w swoim flagowym funduszu.

Kolejne kraje wprowadzają drakońskie programy oszczędnościowe (Grecja, Wlk. Brytania, Rumunia itd.). Skąd w takim razie ma wziąć się popyt konsumencki ciągnący wyniki finansowe spółek giełdowych?

Na dodatek mówimy to w momencie, gdy stopy procentowe znalazły się na rekordowo niskich poziomach. Hossa żywi się spadającymi stopami, nie rosnącymi. Najpotężniejszy rynek byka w USA, kiedy S&P 500 urósł z okolic 100 punktów w 1982 roku do marca 2000 roku do 1553,1 pkt, trwał w środowisku, kiedy cięto je zaczynając z pułapu > 18%:




Teraz wpompowano morze pieniędzy do systemu, a S&P 500 i tak jest prawie 500 punktów niżej niż 10 lat temu.

Z drugiej strony, patrząc na zmienność z ostatniej dekady (powielaną też przez nasz rynek zawieszony bliżej USA niż krajów BRIC z dziesięcioletnią hossą – tak wskazuje jego zachowanie), zawsze istnieje szansa, że wykonamy jeszcze jeden rajd na przykład do 2500-2700 na WIG20 (prywatnie oceniam ją nisko) i stąd trader czy spekulant nie musi sięgać aż tak daleko w swoich rozważaniach, tylko na bieżąco reagować na sygnały.

Jeden woli sam decydować (trading dyskrecjonalny), inny preferuje czarną skrzynkę (system mechaniczny). Każdy powinien wybrać coś, co pasuje do jego profilu inwestora.

Nie widząc zbyt wielkiego potencjału w spółkach z głównego parkietu, postanowiłem wydzielić 10 000 zł na rachunku futures (po sprzedaży Tauronu) oraz nadal dobierać maluchy z NewConnect licząc, że któryś z nich zrobi karierę jak nie za rok, to za dwa czy pięć. W tym roku został mi jeszcze jeden los za 2 tysiące (Meritum Bank nie sprzedał emisji).

Oczywiście, mogę się mylić i stąd pierwszym zaworem bezpieczeństwa jest mechaniczne kupowanie funduszu Legg Mason Akcji (mega prosty system przecinania się średnich 100 SMA i 200 SMA).

Drugą metodą będzie zakup innego funduszu – małych i średnich spółek (może UniKorona?) przez uśrednianie regularnymi zakupami za drobne (100 zł co miesiąc), ale pod warunkiem, że zobaczę indeks sWIG80 w rejonie …. 4000 pkt (w pt było to 11216,2 pkt).

Prawdopodobnie trzecią będzie jakieś zmechanizowanie zagrywek na futures- ale nad tym jeszcze pracuję (wychodzi na to, że przy takim kapitale początkowym raczej należy pozostać przy futach akcyjnych oraz opcjach).

No to gdzie ten stress test?

Trzeba założyć co się stanie jeśli Twoje akcje potanieją o 20,30 czy 50%.

Wiesz co wtedy zrobisz?

Jeśli nie, przygotuj sobie taki plan jak najszybciej. Matematyka strat jest okrutna i przecena o 50% wymaga 100% do góry, żeby wyjść na zero. Dlatego w bessie „cash is the king”, ponieważ można za gotówkę kupować wyjątkowo tanie aktywa, w tym akcje, pod warunkiem, że się ma tą gotówkę.

Podobnie zastanów się co poczniesz jeśli inflacja skoczy do powiedzmy kilkunastu procent, albo powyżej 20 (na przykład w 1995 wyniosła ona w Polsce 27,5%)?.

Co zrobisz w przypadku kiedy bank będzie miał jakieś kłopoty z wypłaceniem Twoich oszczędności? Tu rozwiązaniem jest dywersyfikacja oszczędności pomiędzy kilkoma różnymi bankami. Jeśli natomiast bierzesz pod uwagę globalny krach systemu finansowego, musisz spojrzeć na to inaczej- jak bardzo jesteś niezależny od papierowego pieniądza (własna woda, żywność, energia itd.).

Podsumowując, uważam, że w tym roku warto zamienić część papierków na coś trwalszego i być gotowym na nadchodzące gorsze czasy. Wcale wysoka inflacja/hiperinflacja nie jest pewna na 100%, a scenariusz deflacyjny preferowany przez Prechtera nie przyniesie nam nic dobrego.