niedziela, 29 marca 2009

Co kupić na giełdzie?


To pytanie przewija się non-stop. Niecierpliwi szukają najchętniej typów z konkretną nazwą i najlepiej gdyby to było z 50% zysku w tydzień lub dwa. Faktycznie w ostatnich tygodniach takie wystrzały obserwujemy na wielu mniejszych spółkach, ale nie tylko - ostatnio na przykład także na Lotosie.

Najpierw kilka liczb.

WIG20 liczy się od poziomu 1000 punktów od 16 kwietnia 1994 roku. Zatem przez niemal 15 lat urósł on raptem o 57,5% + dywidendy. WIG w tym samym czasie zyskał 148,5% +dywidendy, a więc już widać, że mniejsze spółki są zdecydowanie lepsze i premia za ryzyko wydaje się wystarczająca.


Mniejsze indeksy wprowadzono później pod nazwami WIRR oraz Midwig, teraz zmienionymi na sWIG80 oraz mWIG40.

Popatrzmy na ostatnie 10 lat:

WIG20 + 16,1%
WIG +74,7%
mWIG40 +69,4%
sWIG80 + 344,9% (!)
Uncja złota w złotych +190%
Inflacja 45,9%




Co ciekawe moja uwaga na temat, że złoto było lepszą inwestycją od naszych największych spółek wywołała dość nerwową reakcję na blogu bossy i autor próbował trochę odwrócić kota ogonem wskazując, że wzrost ceny mieszkań też był w tym czasie większy (ciekawe jak tymi mieszkaniami obraca on na giełdzie czy Forexie). Nie chcę już więcej polemizować, bo zrozumiałem, że chodzi o chleb maklerów – w końcu żyją z prowizji, ale przecież wystarczyłoby zauważyć to co ja teraz podaję, czyli wcale daleko nie szukając poza branżę, że małe spółki mają prawdziwy potencjał wzrostowy.

Jako ciekawostkę dodam, że ich miłośnikiem jest Krzysztof Daukszewicz.

Tym bardziej teraz nie widzę sensu angażować się w te największe, skoro zagrożone bankructwem są całe państwa i waluty, więc bezpieczna przystań nie istnieje.

Jednym z poważnych problemów małych spółek jest ich często słaba płynność i podatność na spekulację. Z drugiej strony dzięki temu duże fundusze czasem nie mogą wejść w nie i nawet ich nie analizują.

Ile optymalnie trzymać spółek w portfelu?

Maksymalnie powinno ich być około dziesięciu – co i tak jest sporym wyzwaniem. Zresztą właściwie już gdzieś od około 7-8 gwałtownie spada korzyść z dywersyfikacji ryzyka, a ich monitorowanie staje się zbyt uciążliwe i kosztowne (sprawdźcie akcje ilu spółek posiadają nasze genialne fundusze inwestycyjne – czasem po kilkadziesiąt, pewnie, żeby uzasadnić wysokie koszty).

Tutaj zauważam zabawną niezgodność z tym co oficjalnie głosi Buffett, który teoretycznie jest przeciw dywersyfikowaniu, a tymczasem w portfelu Berkshire znajdziemy co najmniej 14 spółek.

W tak ekstremalnych czasach jak obecne zakładam, że każda firma, której walory kupuję może zbankrutować, ale jednak nawet przy niedużych pozycjach wyznaczam sobie stop lossy (wirtualnie, ale na pewno zrealizuję w razie czego).

Co do realizacji zysku podam przykład New World Resources. Jeśli spadnie nieco poniżej 10 zł, to wywalam -powiedzmy niech będzie to 9 zł. Jak łatwo policzyć minimum na jakie czekam to 15 zł, a jeszcze lepiej 18 czy więcej. Podobne rozumowanie dotyczy Mieszka, ropy naftowej oraz Warfamy. KGHM ma stopa na 42,5, ale będę do miedzi powracał tak czy siak.

Szczerze mówiąc w tym roku nie mam wielkich oczekiwań wobec akcji i nawet strata niespecjalnie mnie zniechęci, bo będę tu przesuwał powoli sporą część kapitału. Proces trochę potrwa.

Na koniec napiszę, że na poniedziałek wbiłem zlecenie kupna kolejnej spółki. Zobaczymy czy wejdzie. Przyglądam się całkiem sporej grupie mniejszych i czy będzie rosło czy nie to akurat teraz dla mnie ma dość średnie znaczenie ze względu na wielkość kapitału zaangażowanego na GPW. Tym bardziej, że uważam za całkiem prawdopodobny scenariusz, że długoterminowo odbicie będzie jeszcze całkiem spore, a potem czeka nas pogłębienie dna i czas prawdziwych okazji. Czemu w takim razie kupuję teraz? Dla mnie niczyje prognozy nie mają wielkiego znaczenia i się do nich nie przywiązuję, a wiadomo, że już ceny są niezłe i prędzej czy później na tych spółkach zarobimy.