sobota, 6 października 2007

Milion dolarów

Kiedy paręnaście lat temu zaczynałem przygodę z inwestowaniem, miałem tylko jeden plan - szybko uzbierać milion dolarów.

Zacząłem od odkładania na lokatach, ale we wczesnych latach dziewięćdziesiątych inflacja była wyższa niż ich oprocentowanie. Próbowałem trzymać kasę w walucie, jednak pośrednie skutki planu Balcerowicza wykończyły dolara, przynajmniej wtedy w Polsce. Niezadowolony z rezultatów, zdecydowałem się poczytać co nieco książek na temat giełdy. Wielkiego wyboru nie było – chwała tutaj za pionierską pracę wydawnictwu WIG-Press. W dodatku internet jeszcze raczkował i kosztował masakrycznie – pamiętam rachunek 1000 PLN za miesięczne połączenia modemowe jeszcze jakieś 8-9 lat temu. Pomyślałem, że trzeba spróbować na rynku akcji.

Coś szło opornie. Trafiłem akurat na słaby okres. Zatem wziąłem kredyt i próbowałem na lewarze. Nie udawało się, więc przeszedłem na kontrakty terminowe.

Pamiętam marzec 1994 i same OS-y i RS-y (czy ktoś jeszcze kojarzy, co to znaczy ?), kryzys w Azji 1997, krach w Rosji 1998 czy pękające dotcomy w 2001/02. Widziałem prawie live, siedząc przy monitorze i oglądając zagraniczne kanały, samoloty wbijające się w WTC (byłem tam parę lat wcześniej na tarasie widokowym) i gwałtowny zjazd, który od razu nastąpił na naszej giełdzie.

Owszem zdarzały się miłe momenty, ale ciągle jakoś nie mogłem zamienić cyferek w sztaby złota. Kombinowałem, że wina leży po stronie biura maklerskiego, więc pojeździłem po Warszawie i pootwierałem sobie rachunki chyba w 5-6 biurach, a potem w internetowych też prawie wszystkich. Nadal nic nie zmieniało się. Wykupiłem serwis Reutersa i PAP, żeby mieć dobry dostęp do informacji oraz najszybsze notowania. Wytargowałem niższe prowizje u makrel.

Godzinami tworzyłem systemy transakcyjne. Na danych historycznych były rzeczywiście świetne- optymalizacja perfekcyjna. Gorzej w realu.

Kolejnym krokiem miało być przejście na forex.

Z pewnych powodów losowych zatrzymałem się w tym miejscu. Sytuacja życiowa zmusiła mnie, aby w krótkim czasie uzbierać na mieszkanie, więc rzuciłem się w wir pracy.

Kredyty hipoteczne były oprocentowane wtedy wysoko, a moja zdolność kredytowa niewielka, więc dałem sobie z nimi spokój. Aktywność inwestycyjna została ograniczona praktycznie do krótkoterminowych lokat i obligacji. Ironią losu stało się, że praktycznie przez cztery lata hossy byłem poza rynkiem, który wcześniej był wobec mnie niewdzięczny. Te kilka lat na szczęście nie było straconych i w tej dziedzinie.

Pewnego dnia, stojąc pod prysznicem, zrozumiałem, że winą ze niezbyt dobre wyniki mogę obarczyć wyłącznie siebie. Zabrakło mi konsekwencji i cierpliwości, a o wszystkim zadecydowało jedno malutkie słowo „szybko”. Gdybym przeformułował cel na: „uzbierać milion dolarów” bez tego nieszczęsnego "szybko", pewnie już dawno miałbym te pieniądze, a może i więcej.

Cały czas goniłem króliczka w pędzie szukając swojego Graala.

Teraz zupełnie zmieniła się moja taktyka. Staram się wyłączyć szum, czyli nie oglądam notowań na żywo, nie słucham proroków od giełd, nie sugeruję się niczyimi rekomendacjami. Kiedy kupuję akcje nawet za kilkaset czy kilka tysięcy złotych, próbuję nie wiązać się z nimi emocjonalnie.

W psychologii istnieje wyjaśnienie fenomenu czemu ludzie nawet po zakupie najgorszych akcji, nagle zaczynają wynajdywać tysiące powodów dlaczego dana firma jest taka dobra. Piszą o tym na forach i czatach, głosząc swoją dobrą nowinę całemu światu, czy chce on słuchać czy nie. Nie chodzi tu wcale wyłącznie o próbę podbicia kursu, ale często o podświadome dążenie do przedstawiania siebie jako osoby mądrej i konsekwentnej, świetnego inwestora. Dobry gracz przecież nie kupiłby trefnej spółki, prawda?

Dla mnie liczy się teraz wyłącznie konkretny cel: 3 mln PLN w dzisiejszych pieniądzach, który sprawi, że uzyskam "wolność finansową". Dążę do mniejszej niż na początku kwoty, ale i życie trochę popłynęło. Liczę wyłącznie na moc procentu składanego i konsekwencję.

Zacząłem od napisania tego na kartce papieru- zachęcam. Możesz się dodatkowo zmotywować i pogadać z kimś mądrym, mentorem z wynikami. Trzeba pisemnie sporządzić plan ogólny, rozbić na szczegółowy i twardo realizować. Tylko i aż.

Zobaczymy, co z tego wyjdzie, obserwując moje postępy na tym blogu. Z tego powodu wolę zachować przynajmniej częściową anonimowość dla dobra eksperymentu. Podając otwarcie swoje dane osobowe pewnie zwiększyłbym wiarygodność, ale obniżył poziom szczerości. Wybieram szczerość.